top of page

/ OPOWIADANIA

  styczeń 2023 / 1 (5)

Dzień Babci i Dzień Dziadka - obchodzone dorocznie, to wdzięczność za ich obecność w naszym życiu. Bo to okażą wielką miłość i cierpliwość w każdej sytuacji, sypną garścią dykteryjek z życia swojego bądź innych, dodadzą do kieszonkowego lub stypendium, doradzą to i owo. Po prostu są! Z upieczonym ciastkiem, ugotowanym bigosem, ciepłym słowem i promiennym uśmiechem. Rozpieszczają nas dobrocią i zrozumieniem. Ich rady są bezcenne, a pogubienie się w nowych technologiach - wzruszające...

Spróbujmy okazać im to samo, chociaż jednego dnia w roku.

Ich życie bywa nudne, smutne, wyczekujące. Często nasza obecność je dopełnia, czasem nawet wypełnia...

Nasza empatia wróci do nas, gdy będziemy w ich wieku...

Kochane Babcie, cudowni Dziadkowie, nie zmieniajcie się, kochamy Was takimi, jakimi jesteście. Bądźcie z nami długo i szczęśliwie, w zdrowiu i radości, z Waszą pogodą ducha i uczcie nas, jak żyć!

Tak ważny dzień początkiem opowiadań na tematy wszelkie... Dzisiaj właśnie o NICH!

REDAKCJA

Powoli traciła słowa...

MACIEJ MARCISZ

Babcia powoli traciła słowa. Na początku z drobną pomocą dawała radę, ale im więcej mijało czasu, tym traciła ich więcej, aż w końcu straciła wszystkie.

– Sprawdź Ryby. To najbardziej przejebany znak zodiaku – mówi do mnie Ania na kilka minut przed rozdaniem nagród Nike. Po bankiecie wracam do domu i posłusznie otwieram książkę. Następnego dnia budzi mnie przekonanie graniczące z pewnością, że moja babcia musiała cierpieć na depresję.

Wchodzę pod prysznic, spływa na mnie gorąca woda. Zaczynam szlochać, jakbym próbował wykrztusić zbierające się we mnie od lat kilogramy rzecznego mułu.

dziadek i babcia 8.jpg

Jeszcze raz czytam podkreślone poprzedniej nocy fragmenty: „osoby, które w poprzednich wcieleniach przeżyły tragiczne sytuacje, na świat przychodzą z okruchem dawnego cierpienia. Wrażliwe, empatyczne na granicy autodestrukcji. Karmicznym wyzwaniem ryb jest odnalezienie własnego głosu. Jeśli tego nie zrobią, skazane są na ciche, często niezauważane przez nikogo cierpienie". Od pewnego czasu interesuję się astrologią w kontekście nowej powieści, pytam ludzi, co o niej myślą. Często słyszę: „no wiesz, coś w tym jest". Wiem, ale sam staram się zachować agnostycyzm.

     – Może to głupie, ale czy babcia Wanda była spod znaku Ryb? – piszę wiadomość do mamy. Mama potwierdza. Dzielę się z nią swoim przypuszczeniem.

     – Maćku, też się nad tym często zastanawiam. Pamiętam z dzieciństwa, jak siedziała w kuchni z gazetą albo książką i wyglądała przez okno. Ciągle musiała gotować te nieszczęsne obiady. Nigdzie nie wychodziła. To nie są głupoty wcale.

Od tamtego momentu za każdym razem, kiedy myślę o babci lub opowiadam o niej przyjaciołom, szlocham jak opętany. Sam nie wiem dlaczego. Jako osoba przywykła do wyrażania każdej swojej myśli i pragnienia, próbuję sobie wyobrazić, jak to jest mieć w sobie wielki smutek i nikogo, komu można by o nim opowiedzieć. Odczuwać cierpienie i nie znajdywać na nie odpowiednich słów. Żyć w czasach, gdy choroby psychiczne nie były palącym problemem społecznym, tylko tajemnicą. I zniknąć z tego świata bezgłośnie.

Przez kolejne jesienno-zimowe miesiące babcia, a raczej jej projekcja, towarzyszy mi, jak wyobrażenie sumienia w kreskówkach, które przysiada na czyimś ramieniu. Coś w rodzaju dobrego duszka smutku.

Smutek babci nie był agresywny czy obezwładniający. Był jak cichy szemrzący strumyk, daleki odgłos lichej fontanny z ogródka kwadratowego śląskiego domku. Słyszałem go, ale nie wiedziałem, co to za dźwięk. Będąc dzieckiem, nie mogłem jej uratować. Jako nastolatek byłem zbyt skupiony na przeżywaniu swojego bardzo ważnego życia. W końcu stałem się dorosły, ale nic się nie zmieniło. Musiałem poszukiwać kolejnych wielkich wrażeń. Dookoła mnie działy się rzeczy, których nie mogłem pominąć. Inne musiałem wprawić w ruch.

     – Kiedy nas odwiedzisz? – pytał dziadek.

     – A nie wiem. Chyba dopiero na święta.

     – Masz rację. Co będziesz ze starymi siedział. Ale musisz kiedyś przyjechać. Usiądziemy na spokojnie. Ja ci wszystko opowiem, a ty to spiszesz.

Nigdy nie przyjechałem. Moja relacja z dziadkiem i dwiema babciami to historia zaniedbania.

 

     – To, że tutaj w ogóle jesteś, pokazuje tylko, że nie mam zbyt wielu przyjaciół – mówi Kasia. Jej chłopak zorganizował dla niej urodzinową niespodziankę.

Jestem jedną z siedmiu zaproszonych przez niego osób. Widzieliśmy się ostatnio może trzy lata temu, nie rozmawialiśmy od tego czasu. Siedzimy w pubie z piwem craftowym. Opowiadam o podcaście na temat grubancypacji, który stworzyła moja koleżanka.

     – A wiecie, kto ma naprawdę przerąbane? – wtrąca się Kasia – Starzy ludzie. Jak jesteś stara, to od razu wszyscy są na ciebie wkurwieni. A jeśli cię akceptują, to tylko dlatego, że zachowujesz się jak młoda. Taka stara, a tańczy na TikToku, patrzcie. Taka stara, a jak się fajnie ubiera. Te komplementy są takie upupiające!

     – No tak – próbuję pociągnąć tę myśl – plus w sumie jak jesteś tak naprawdę stary, to już nie masz siły wychodzić na ulice, nagrywać podcastów i walczyć o swoje prawa.

     – Gadasz wolno, chodzisz wolno. Ludzie przewracają oczami i tracą do ciebie cierpliwość. Inny sposób to bycie uroczą staruszką. Ale jeśli z jakichś powodów nie jesteś urocza, to już nic się nie uratuje. Jeszcze nie jestem stara, a już czuję się urażona. Czuję się urażona na zapas.

     – Czytałam o takim projekcie – mówi inna koleżanka – że w centrach aktywności lokalnej łączono starsze, wyalienowane osoby z małymi dzieciakami, takimi czteroletnimi. Ponoć to świetnie zadziałało.

     – Genialne – zapala się Kasia – taki świeży koncept. W jednym miejscu umieszczamy i starych i młodych, mieszamy ich, pozwalamy ze sobą rozmawiać i patrzymy, co się wydarzy. Świetne. Myślałam, że coś takiego już istnieje i nazywa się  r o d z i n a. Ale jasne. Miło, że ktoś z nimi rozmawia.

Kiedy moi dziadkowie zrobili się starzy? Myślę o nich, po starczemu wpatrujących się w telewizor, robię krótkie obliczenia i uświadamiam sobie, że mieli wtedy trochę ponad pięćdziesiąt lat. Tyle, a nawet mniej niż moi rodzice teraz, ciągle aktywni, uczestniczący, sprawczy. Może dziadkowie byli po prostu ludźmi swoich czasów. Nigdy nie potrafiłem komunikować się z babciami i dziadkiem. Rozmowy z nimi wydawały się nierzeczywiste. Pytali o rzeczy dla mnie nieistotne. A ja nie potrafiłem opowiedzieć im na temat swojego życia niczego prawdziwego.

Co wiem o babci: po studiach zaczęła pracę w domu dziecka. Kiedy kładłem się na jej kolanach, głaskała mnie po głowie, a ja myślałem o tym, że wcześniej ta ręka głaskała głowy innych dzieci. Jej dotykowi nigdzie się nie spieszyło. W przeciwieństwie do nerwowego dotyku moich rodziców, ten wydawał się nieskończony. Po przeprowadzce do Wodzisławia Śląskiego babcia zaczęła pracę jako księgowa i robiła to aż do emerytury. Pochodziła z Żarnowca, ale nie tego, w którym chciano wybudować elektrownię atomową. Miała brata, który tam został, a alkoholizm zniszczył jego życie. Na studiach miała czarnego przyjaciela, o którym nie chciała mówić, w albumie zachowało się ich wspólne zdjęcie. Mama była dla niej niedobra, dlatego wolała tatę. Miała lewicowe poglądy. Czytała książki i gazety. Ciasto robiła w prodiżu, nie w piekarniku. Nigdy nie wybaczyła dziadkowi jego alkoholizmu i patriarchalnej tyranii. W jej spojrzeniu zawsze czaił się smutek. Wiem o niej żenująco mało. Postanawiam to zmienić. Odrobić spóźnione zadanie domowe, przejść przyspieszony kurs po godzinach, może nawet dostać naciąganą piątkę. Dzwonię do brata i siostry.

dziadek i babcia 1.jpg

     – Wiedziała, że lubię kubusia i zawsze był u niej kubuś do picia. Zawsze wracałem od dziadków z kubusiem w ręku – mówi brat.

     – Pamiętam, że podawała nam kanapki bez skórek. Bo droczyliśmy się z nią i mówiliśmy, że jemy tylko bez skórek. Tak jakbyśmy testowali granice miłości – mówi siostra. Historie, które przychodzą nam do głowy, dotyczą spełnienia naszych dziecinnych potrzeb.

Wychodzę na spacer, włączam podcast. Jestem typowym przedstawicielem swojego pokolenia, który próbuje zapobiec przyszłym nieszczęściom za pomocą namiętnego konsumowania podcastów o rozwoju osobistym. Samodoskonalę się na śmierć. Teraz słucham głównie rozmów z Gaborem Mate, kanadyjskim lekarzem

i myślicielem. Najprawdopodobniej jest kolejną z osób, których idee sprawdziły się w jednej dziedzinie życia, a teraz próbują przenieść je na mechanikę działania całego świata. A to przecież tak nie działa, świat nie rządzi się jedną zasadą. Nieważne. Coś w jego słowach bardzo do mnie przemawia. Mówi o traumie i blokowaniu emocji. O psychoneuroimmunologii. To nauka o relacjach między psychiką a układem nerwowym i immunologicznym, która bada wpływ stresu oraz jego tłumienia na rozwój chorób takich jak rak, alzheimer, parkinson, stwardnienie rozsiane. Słucham i zastanawiam się, czy jestem już szurem.

     – Ja już nic nie będę mówić.

Mówiła babcia, gdy dziadek jej przerywał lub kiedy się z nim nie zgadzała.

     – To ja już nie będę się w ogóle odzywać.

Widzę jej usta zamykające się w ten szczególny sposób. W pół słowa.

W święta – myślę – dowiem się więcej o babci.

     – Nie mów mu proszę, że nic się nie stało – strofuje mnie siostra w pierwszy dzień świąt, kiedy próbuję pocieszyć siostrzeńca po upadku. Duma nie pozwala mi przyznać jej głośno racji. Jedynym, na co starcza mi woli, jest milczące potaknięcie. Moja siostra jest prawdziwą kapłanką rodzicielstwa bliskości i uznawania emocji dziecka. Za każdym razem uczę się od niej czegoś nowego. Ma rację. Z perspektywy jego życia to pewnie jeden z pierwszych upadków.

Dzieci zapadają w drzemki, a my siadamy na kanapie. Przynoszę rodzinne albumy. Raz na dwieście zdjęć napotykam na fotografię dziadków. Babcia w garsonce, dziadek w garniturze. Zawsze byli bardzo eleganccy, niezależnie od okoliczności. Szukam czegoś, czego jeszcze nie wiem. Zdjęcia pozostają jednak doskonale zwyczajne. Elektroniczna niania zaczyna wydawać coraz głośniejsze dźwięki. To roczna córka mojego brata. Przynosi ją na dół. Ada nie może przestać płakać.

     – Chyba jest niespokojna. Za dużo wrażeń, za dużo ludzi.

Ada płacze coraz głośniej, a Michał i Klaudia szukają wyjaśnień jej niepokoju i próbują ukoić ją na kolejne sposoby. Malutką istotę coś uwiera. Może jest przebodźcowana, może znudzona, boli ją brzuszek, a może przyśnił jej się straszny niemowlęcy sen. Nie wiadomo. To chyba jedno z największych cierpień: nie móc wyjaśnić swojego bólu. Wkrótce budzi się przedwcześnie syn siostry Kosma. Trudno mi skupić się na zdjęciach, wyciągam z pudełka mój świąteczny prezent – głośnik bezprzewodowy. Paruję go z komórką.

     – Ada, a może wujek ci zatańczy? Lubisz, jak wujek tańczy.

Puszczam "Say My Name" Destiny’s Child, wiem, że moje rodzeństwo to lubi, mieliśmy tę piosenkę na kasecie. Zrywam się i zaczynam występ. Dołączają brat, siostra, ich małżonkowie, mama. Ada zaczyna się rozweselać. Dalej gra "Na językach" Kayah, a później w poszukiwaniu wspólnego mianownika lecę już weselną playlistą. Jako kulminację puszczam Brathanki, "Gdzie ten, który powie mi". Wpadamy w szał. Ada klaszcze.

Na stole nadal leżą rodzinne albumy. Muzyka gra, zdjęcia milczą. Może i jest tak, że jeśli sami nie wypowiemy siebie, nikt się nas nie domyśli. Ludzie przejdą do spraw innych i ich głośnych głosów. Żywi i obecni zabiorą nam uwagę.

W drugi dzień świąt rodzeństwo wyjeżdża, dom pustoszeje, kończy się ciasto. Wsiadamy z mamą do samochodu.

     - Myślę o napisaniu opowiadania o babci. O tym, jak pytałem cię, czy była Rybą.

     - Nie była – mówi mama. Jest.

Po piętnastu minutach jesteśmy przed mieszkaniem dziadków.

     – Wesołych świąt – mówi mama do kobiety, która otwiera nam drzwi.

To towarzyszka dziadka. Spotkał ją w sanatorium kilka lat po tym, jak babcia zachorowała na alzheimera. Zaczęli żyć we trójkę. Potem dziadek umarł, ona została z babcią. Podtrzymuje małe życie domu, otwiera drzwi pielęgniarce, włącza i wyłącza telewizor. Jest satelitką rodziny. Trzeba zadzwonić, kiedy ma urodziny, wysłuchać opowieści o nieznanych krewnych, pobyć trochę - na tyle długo, by wizyta nie wydała się za krótka, na tyle krótko, by móc jeszcze tego dnia zająć się czymś innym.   

Wchodzę do pokoju babci. Nadal unosi się tu ten ciepły zapach. Na półkach stoją tak samo ułożone książki, cicho gra to samo przenośne radio. Niesamowite, jak przedmioty i ich ustawienie pozwalają udawać, że nic się nie zmieniło. Babcia leży na łóżku, śpi. Jest i jednocześnie jej nie ma. Mama wchodzi za mną do pokoju, opowiada jej, co u nas słychać. Zawsze to robi.

Kiedy babcia zaczynała chorować, powoli traciła słowa. Na początku z drobną pomocą dawała radę, ale im więcej mijało czasu, tym traciła ich więcej, aż w końcu straciła wszystkie. Chciała nam coś powiedzieć i płakała z niemocy. Moja mama głaskała ją wtedy jak przestraszoną córeczkę. To chyba jedno z największych cierpień: nie móc wyjaśnić swojego bólu.

Idę ukryć się do łazienki. Przeglądam kosmetyki, widzę wodę kolońską dziadka i perfumy babci, kolejne małe dowody, że to nadal to samo miejsce. Spryskuję nimi nadgarstki.

Wracam do salonu. Rozmawiamy o głupotach, kończymy herbatę, trzeba się zbierać, wieczorem mam pociąg. 

Wkrótce na pewno dowiem się więcej o babci, myślę. Tymczasem jednak wracam do Warszawy i biorę się do swoich spraw.

W pociągu wraca kilka wspomnień. Spisuję je pospiesznie na telefonie. Jednak to, co utracone, pozostanie utracone. Praca archiwisty pozostanie pracą archiwisty, czymś bardziej dla mnie niż dla niej. Robię jeszcze więcej notatek, szukam jej głosu, ale słyszę tylko swój.     

/ OPOWIADANIA

  luty 2023 / 2 (6)

Ach, ten Lolo

Ach, ten Lolo...

SŁAWOMIR MROŻEK

Jak on umie naciskać klawisze. To znaczy odpowiednie klawisze, bo naciskać, tylko naciskać, umiem nawet ja. Ale nie po to nas tutaj trzymają, Lola i mnie, żebyśmy naciskali byle co i byle jak. Gdyby tylko o to chodziło, w ogóle nie byłoby o czym mówić, to znaczy gdyby tu były tylko same odpowiednie albo tylko same nieodpowiednie klawisze. Ale pomysł tego pana z brodą na tym właśnie polega (i chyba chodzi mu tylko o to, żeby mnie upokorzyć, a wywyższyć Lola), że klawisze są dwojakiego rodzaju. Te, które należy naciskać

i te, których nie należy naciskać. Co gorsza, niczym nie różnią się one między sobą. To znaczy .... dopóki ich się nie naciśnie. Potem różnica ... ach, aż nazbyt jest widoczna. Mianowicie, kiedy naciśnie się odpowiedni klawisz (to znaczy, kiedy Lolo naciśnie, bo mnie nie udaje się to nigdy), otwiera się klapa i wyskakuje kawałek słoninki, którą zjada ten, kto nacisnął (to znaczy Lolo). Kiedy zaś naciśnie się nieodpowiedni klawisz (ten, który ja zawsze naciskam, choć zawsze chcę nacisnąć inny) – nic się nie otwiera. [...] Pan z brodą, który to wszystko urządził, zostawił nam swobodę naciskania, wybór więc należy do mnie. Co więcej, ten pan zdaje się oczekiwać,

a nawet wymagać ode mnie, abym naciskał klawisz odpowiedni. Czym wytłumaczyć, że ja nie naciskam jak trzeba, a Lolo naciska? Tylko tym, że Lolo umie, a ja nie umiem. To znaczy, że ja jestem głupszy od Lola. Aby nie zginąć z głodu, muszę sobie radzić inaczej. Oto jak: Właśnie już Lolo nacisnął i ja nacisnąłem, ze skutkami odmiennymi, które opisałem powyżej. Lolo trzyma w przednich łapkach kawałek smakowicie pachnącej słoninki (mnie ona pachnie smakowiciej niż jemu, bo ja jestem głodny, a on nie), ja mam łapki puste i burczy mi w brzuchu. On nie zabiera się jeszcze do jedzenia (bo jest nażarty, bestia), ja bym chętnie się zabrał, ale nie mam do czego. Słoninka jest w łapkach Lola. Więc mówię: – Wiesz, Lolo, podziwiam cię. Jesteś taki mądry, taki inteligentny, że zaledwie wystarczy mi ta odrobina głupiego rozumu, którą posiadam, żeby to pojąć i ocenić. Jeżeli mam jakikolwiek rozum, to chyba tylko po to i tylko na tyle, żeby cię podziwiać. – Hm, hm... – mruczy Lolo. – Jaki jestem? Dobra nasza, myślę sobie i powtarzam: – Jesteś mądry, inteligentny, wybitny, doprawdy niezwykły. – Niezwykły, powiadasz? – podejmuje Lolo z lubością i ma taką minę, jakby jadł najpyszniejszą słoninkę na świecie. – Niezwykły? – Oczywiście. Weźmy na przykład mnie. Ja nic nie potrafię, bo jestem głupi, ograniczony i tępy. Ty natomiast jesteś genialny. – Hm, no to masz – powiada Lolo i oddaje mi słoninę. [...] I dodaje z pogardą: – Tylko się nie udław.

powrot.jpg

Uwaga jest na miejscu. Jestem tak wygłodzony, że rzucam się na słoninkę doprawdy zbyt łapczywie. Ale nie mogę się powstrzymać, mimo pogardy Lola. Zresztą moje łakomstwo sprawia mu przyjemność. – O, tak, je...steś wielki... potężny... mniam-mniam... Niesłychany... mlask-mlask... Cudowny.... Trudno jest jeść i przemawiać jednocześnie, ale wiem, że muszę mówić, jeżeli mam zadowolić Lola. Trzeba żyć. Chociaż gdyby mnie ktoś zapytał: „Dlaczego trzeba?” – nie umiałbym odpowiedzieć na to pytanie. Lolo chętnie dyskutuje na tematy ogólne. Ma ku temu chęć

i swobodną głowę, bo zawsze jest nażarty. Ja myślę przede wszystkim o jedzeniu, ale nie mogę mu odmówić, kiedy się jemu zechce pogadać o abstrakcjach. Jego prawo. Przeważnie rozmawiamy wieczorem, kiedy laboratorium jest już zamknięte, klawisze nie działają i nikt nas nie obserwuje. Wtedy Lolo zaczyna: – Moja misja to udowodnić, że jesteśmy zdolni do objęcia władzy nad światem. Szczur – to brzmi dumnie. 

POPULARNE

Jestem niesłychanie inteligentny, ale to jeszcze nic. W miarę jak ćwiczę moją inteligencję, rozwijam ją i pogłębiam, zbliżam się do rezultatów, o których nam się nie śniło. – Ależ Lolo – próbuję oponować nieśmiało – na razie jesteśmy zamknięci

w klatce. On ignoruje moje spostrzeżenie. – Moja wybitność świadczy, że jesteśmy rasą wyjątkową. Moim powołaniem jest ewolucja, która postawi mnie na czele gatunku, a nasz gatunek na czele wszystkich innych gatunków. Musimy sprostać temu zadaniu. – Ty na pewno sprostasz. Ale ja nie. – Nie martw się. Ostatecznie jesteś także szczurem, chociaż głupim. Należysz do tej samej rasy, co ja. Lolo rozwija skrzydła swojej fantazji. Mówi o wynalazkach, jakich dokona, choć, oczywiście, ich nie precyzuje, bo nie wie jeszcze, jakie będą. Ale ma intuicję, wizję

i natchnienie. Zwierza mi się na przykład: – Już coś mi świta. Wynajdziemy coś... Coś takiego... Nie mogąc się wysłowić, robi okrężny gest łapkami. – Masz na myśli koło? – Tak, tak, koło! – ucieszył się. – Wynalazek koła otworzy nam drogę do innych wynalazków. – Oczywiście – zgadzam się nieszczerze. – Opanujemy kosmos. Słoninka. – Co? – Nic, nic, wymknęło mi się. I tak sobie gwarzymy. Od pewnego czasu ogarnia mnie niepokój.[...] Mówię Lolowi: – Nie umiem tego określić, jestem tylko prostym, głupim szczurem. Ale słyszę głos, który mi mówi: „Przegryź klatkę, wydostań się poza mury. Skocz do wody.” – Co za głupstwa – śmieje się Lolo. – 

Przerwać doświadczenia? Gryźć? I po co do wody? – Nie wiem. To głos tajemny, który nie raczy mi się przedstawić. Nie wiem, skąd pochodzi. Wiem tylko, że brzmi rozkazująco. – Tym mniej należy zwracać na niego uwagę. Nie rozmawiaj z nieznajomymi. Naciskaj.

I Lolo naciska, dostaje słoninkę, je. Ja nie mam ochoty naciskać. Nawet już nie dlatego, że i tak mi nic z tego nie przyjdzie. Głos nie milknie, powtarza się, nie daje mi spokoju. Ten głos mi mówi, że ta klatka, to pomieszczenie, w którym się ona znajduje, i to, w czym znajduje się pomieszczenie – są zagrożone. Że trzeba opuścić to wszystko, wydostać się poza obręb tego wszystkiego i uciekać. Nie wiem, dokąd, ale uciekać, uciekać, uciekać... Śni mi się ocean, ja i Lolo przebierając łapkami płyniemy w tym oceanie i oddalamy się od niebezpieczeństwa. Ale on nie chce słyszeć o niczym. – Jaki ocean, po co ocean, zwariowałeś? Właśnie na oceanie jest niebezpiecznie. – Tak, ale tam jeszcze mamy szanse. A tutaj... – Co tutaj? – Tutaj zginiemy. – Może ty zginiesz, ale nie ja – obraził się

– ja, z moją inteligencją... Ma rację. On ze swoją inteligencją świetnie tu sobie radzi. I co on by robił na oceanie? Tam ani klawiszy, ani naciskania, koniec z jego prestiżem. Tutaj on nie zginie i ja przy nim nie zginę. Więc czemu się niepokoję?

Artysta

SŁAWOMIR MROŻEK

Kogut przeczytał ogłoszenie: „Potrzebujemy zwierząt – Cyrk”.

- Zgłoszę się – powiedział składając gazetę. – Zawsze chciałem być artystą.

Po drodze snuł wielkie plany:

- Sława i pieniądze. A może nawet wyjazdy za granicę.

- I z powrotem – dodał Lis.

- Dlaczego z powrotem? Za granicą podpiszę kontrakt z „Metro Goldwyn Meyer”.

Dyrektor przyjął go na świeżym powietrzu, gdzie urzędował. Właśnie rozwijano namiot cyrkowy. Ja i Lis zatrzymaliśmy się opodal.

- Bardzo mi miło, że pan się do nas zgłasza. Można poznać godność?

- Lew – przedstawił się Kogut krótko.

- Lew? – zdziwił się dyrektor – Czy jest pan tego pewny?

- Ewentualnie tygrys.

- No dobrze. Wobec tego niech pan zaryczy.

Kogut zaryczał, jak umiał.

- Owszem, nieźle, ale są lepsze lwy od pana. Gdyby pan się zgodził na koguta, to co innego. Wtedy mógłbym pana zaangażować.

- Ja dla pana przyjemności nie będę udawał ptaka – obraził się Kogut.

W drodze powrotnej Kogut milczał ponuro. Wreszcie nie wytrzymałem.

- Co ci strzeliło do głowy, dlaczego chciałeś grać lwa?

- Jak to, dlaczego… - odpowiedział za niego Lis. – Czy widziałeś kiedy artystę bez ambicji?

bottom of page