miesięcznik polonia kultura
pakamera.chicago
pismo pakamera.polonia, od numeru 14 pod adresem internetowym: www.pakamerapolonia.com
podróże
podróże
styczeń 2023 / 1 (5)
inkostrada
MARTA KANIA
Zbudowana przez Inków sieć dróg, mostów i tuneli to imponująca infrastruktura licząca kilkadziesiąt tysięcy kilometrów, rozciągająca się wzdłuż łańcucha Andów i wybrzeża Pacyfiku. Wykorzystywano ją do transportu towarów
i przemieszczania się osób, ale przede wszystkim służyła do przekazywania informacji oraz idei.
Mimo że dziś Qhapaq Ñan (Królewski Szlak) obejmujący niemal cały region andyjski kojarzony jest przede wszystkim z Inkami, początki dróg i towarzyszących im konstrukcji znacznie wyprzedzają ekspansję tego ludu i budowę jego potężnego państwa. Wyniki badań archeologicznych pozwalają datować najstarsze pozostałości sieci komunikacyjnej już na kilka stuleci przed naszą erą. Szlaki, którymi prawdopodobnie przemieszczali się kupcy i pielgrzymi, wykorzystywano i udoskonalano przez kolejne epoki, wraz z dynamiką rozwoju społeczno-politycznego zachodnich obszarów Ameryki Południowej. Na szczególną uwagę zasługują trakty z okresu hegemonii państwa Wari (mniej więcej w latach 600–900 n.e.), kiedy to tworzono całą sieć komunikacji i ulepszano technologię tak, by zagwarantować sprawne przemieszczanie się wojsk i kontrolę administracji centralnej na rozległych, podporządkowywanych terytoriach. Ówczesna infrastruktura pokrywała obszar andyjski jeszcze nierównomiernie, zależnie od zaludnienia terenu przez większe lub mniejsze populacje oraz od możliwości lokalnej siły roboczej. Główne trasy z tego okresu zostały jednak wykorzystane jako podstawa dla systematycznie rozbudowywanej sieci dróg, która osiągnęła swój maksymalny zasięg na przełomie XV i XVI wieku, w czasach dominacji państwa Inków, Tawantinsuyu. Bez wątpienia Qhapaq Ñan stanowił jeden z kluczowych elementów integracji tych obszarów, które znalazły się pod inkaskim panowaniem.
Przez góry i rzeki
Zadziwia dziś i zachwyca sposób, w jaki inkascy budowniczowie dopasowywali architekturę do krajobrazu. Tarasy uprawne, osiedla mieszkalne, zabudowania gospodarcze czy pałacowe posiadłości samych władców są idealnie wkomponowane w otaczający je pejzaż, a ich konstrukcje dostosowane do środowiska naturalnego. Nie inaczej było z infrastrukturą drogową – kolejne odcinki Qhapaq Ñan budowano tak, by pasowały do niezwykle wymagającej topografii i funkcjonowały w różnych strefach klimatycznych. Dwa główne trakty sieci komunikacyjnej przecinały wertykalnie obszar państwa Inków: jeden biegł wzdłuż wysokich i stromych zboczy Andów, łącząc obszary między dzisiejszym Quito i Mendozą; drugi prowadził wzdłuż wybrzeża Pacyfiku, łącząc terytoria pomiędzy Tumbes i Santiago de Chile. Trasy krótszych szlaków pomiędzy głównymi traktami wyznaczano w bardzo trudnych warunkach suchego, pustynnego wybrzeża, w surowych i zimnych górach (sierra) oraz w gorącej amazońskiej selwie (lesie równikowym). Na placu Haukaypata (współcześnie Plaza de Armas) w Cuzco – politycznym, gospodarczym i kulturalnym centrum państwa Inków – miały swój początek drogi prowadzące w cztery strony świata: do czterech prowincji (suyus), które tworzyły Państwo Czterech Części, Tawantinsuyu.
Sprawne zarządzanie tak rozległym państwem, jakim było Tawantinsuyu, nie powiodłoby się, gdyby nie dbałość o infrastrukturę transportową i zagwarantowanie sprawnego przekazu informacji. Intensywne prace nad rozbudową inkaskiej sieci komunikacyjnej trwały niespełna wiek, dzięki czemu cały system jest funkcjonalnie i technologicznie spójny. Drogi od 3 do nawet 20 m szerokości, trakty brukowane kamieniami, szlaki z ubitego piasku i żwiru czy po prostu udeptane wąskie ścieżki przecinają pustynie oraz bagna, przebiegają wszerz stromych stoków i dolin górskich, prowadzą przez trudno dostępne przełęcze Andów, a także gorące, deszczowe lasy Amazonii. By woda deszczowa nie zalewała dróg i nie niszczyła ich powierzchni, wzdłuż poboczy lub w poprzek traktów budowano kanały i przepusty. W zależności od ukształtowania terenu szlaki wyznaczano, ustawiając kamienne murki oraz markery lub drewniane i trzcinowe słupki. Na obszarach pustynnego wybrzeża Pacyfiku wznoszono specjalne nasypy, a na terenie Atakamy drogę wskazywały niewielkie kamienne kopce, które służyły jako punkty orientacyjne. Kopce te, zwane apachetas, znajdziemy również
w regionie sierry, gdzie do dziś wyznaczają miejsca przecinania się szlaków prowadzących w różnych kierunkach. Trakty biegnące
w rejonach górskich mają niejednokrotnie formę stromych stopni ułożonych z kamiennych bloków lub wykutych bezpośrednio
w skale. W razie potrzeby drążono także tunele (wyposażone w kanały wentylacyjne), a ścieżki biegnące nad urwiskami zabezpieczano poręczami i specjalnymi bocznymi platformami. Dzięki relacjom z okresu kolonialnego wiemy, że wzdłuż wielu dróg na wybrzeżu sadzono drzewa, by zapewnić podróżnym choć trochę cienia.
MOST Q'ESWACHAKA
W regionie Cusco w Peru mieszkańcy zbierają się od wieków, by raz w roku, w czerwcu, zbudować most. Most linowy Q’eswachaka nad rzeką Apurímac jest jedyny w swoim rodzaju. Budując go, miejscowi oddają hołd bogom andyjskim. Korzystają przy tym wyłącznie z naturalnych produktów, pracują ciężko trzy dni, aby rok w rok, zawisł nowy, solidny most. Tradycja ta trwa od początku panowania Inków.
Za odbudowę mostu co roku biorą się cztery ludy: Huinchiri, Chaupibanda, Choccayhua oraz Ccollana. W wielkim, pełnym emocji wydarzeniu uczestniczą zarówno mężczyźni, kobiety, jak i dzieci – to wielkie święto! Tradycja ta stała się tak ważna, że odnawianie inkaskiego mostu Q’eswachaka zostało wpisane na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO.
Infrastrukturę drogową uzupełniały mosty. Gdy odległość między brzegami rzeki była niewielka, budowano je z bloków kamiennych lub z grubych pni drzew; stosowano również mosty z tykw, które wiązano grubymi linami – tworzyły one coś
w rodzaju dryfujących tratw. Prawdziwym wyzwaniem była jednak konstrukcja linowych mostów wiszących wykonywanych
z włókien roślin dostępnych na danym obszarze. Mosty takie mocowano na potężnych kamiennych przyporach,
a wyplatane z elastycznych lian sznury mogły mieć grubość nawet kilkudziesięciu centymetrów. Mosty wiszące umożliwiały sprawną komunikację w poprzek głębokich kanionów i poprzez wartkie, niebezpieczne rzeki. Jedynym zachowanym przykładem takiej struktury jest rekonstruowany co roku zgodnie z inkaską technologią wiszący most Q’eswachaka w Peru, który łączy dwa zbocza wąwozu wyżłobionego przez silny nurt rzeki Apurímac na wysokości kilkunastu metrów od lustra wody. Ma 28 m długości i jest w całości wyplatany z włókien trawy q’oya oraz gałęzi krzewu ch’illka.
Niezwykle ważnym uzupełnieniem infrastruktury komunikacyjnej były tampus, które wznoszono przy głównych szlakach Qhapaq Ñan, pomiędzy dolinami i wysokogórskimi przełęczami. Te niewielkie budynki były oddalone od siebie o jeden dzień marszu i służyły za dogodne miejsce do odpoczynku oraz uzupełnienia zaopatrzenia w czasie podróży.
Zwyczaj wznoszenia przydrożnych tampus znano już w czasach przedinkaskich, stąd zapewne ich różnorodna forma
i wielkość, zależna od przeznaczenia. Jedne, najokazalsze i starannie wykonane z ociosanych bloków kamiennych, pełniły funkcję miejsca odpoczynku dla samego władcy Inki oraz jego świty. Inne, mniejsze tampus były wznoszone dla inspektorów dróg i mostów czy urzędników administracji państwowej kontrolujących siłę roboczą, a także czuwających nad właściwym zakwaterowaniem i zaopatrzeniem inkaskiej armii. Najmniejsze tampus służyły jako chaskiwasi – miejsca zakwaterowania inkaskich gońców chaski, którzy odpowiadali za sprawny system komunikacji na całym rozległym obszarze Tawantinsuyu. Punkty postoju dla gońców lokowano w odległości od 3 do 6 km – był to dystans, który młodzi mężczyźni pokonywali
w kilkanaście minut, dzięki czemu szybko przekazywano informacje i drobne przesyłki z jednego punktu do drugiego. W ten sposób wiadomości o tym, co wydarzyło się nawet w najodleglejszych krańcach państwa, docierały do celu, czyli administracji centralnej w Cuzco, w ciągu kilku dni.
70 000 kilometrów
Etnohistoryczka Maria Rostworowska w swojej klasycznej już dziś "Historii państwa Inków" zauważa, że utrzymana w doskonałym stanie sieć komunikacyjna była warunkiem niezbędnym dla realizacji szybkiej ekspansji, sprawnego funkcjonowania administracji i osiągania celów politycznych stawianych przez władców inkaskiego państwa. Szlak służył przede wszystkim władzy centralnej
i wszystkie trakty znajdowały się pod ścisłą kontrolą urzędników państwowych. Po drogach nie można było poruszać się swobodnie. Poszczególne odcinki Qhapaq Ñan przeznaczono dla konkretnych grup społecznych – trasy miały różną rangę w zależności od tego, kto mógł się po nich przemieszczać. Te najważniejsze, szerokie i na obszarach sierry starannie brukowane, służyły samemu władcy i jego najbliższemu otoczeniu, wojsku oraz przedstawicielom administracji państwowej. Specjalne wąskie ścieżki, łączące możliwie szybko kolejne miejsca postoju, zarezerwowano dla posłańców chaski. Drogi
o mniejszym znaczeniu, odcinki lokalne między centrami urbanistycznymi
i obszarami uprawnymi służyły zwykłym mieszkańcom. Niekiedy dwa trakty biegły obok siebie równolegle – jeden był przeznaczony wyłącznie dla kupców oraz ich zwierząt, drugi dla przemarszu wojsk lub przemieszczania się ludności przesiedlanej w związku z pracą i zagospodarowywaniem nowych obszarów. Cała sieć komunikacyjna i transportowa była więc rozbudowywana i funkcjonowała zgodnie z regułami ekonomii oraz zarządzania zasobami ludzkimi, a także potrzebami strategicznymi władców Tawantinsuyu.
W latach 80. XX wieku John Hyslop – autor bodaj najbardziej znanej pracy na temat inkaskiego systemu drogowego – szacował, że cała sieć komunikacyjna Qhapaq Ñan mogła mieć około 40 000 kilometrów. Dziś wiemy, że tylko na terenie Peru, gdzie znajduje się większość zidentyfikowanej infrastruktury, liczy ona między 60 000 a 70 000 kilometrów. Prawdopodobnie najbardziej znanym odcinkiem jest 43-kilometrowy Inca Trail – szlak prowadzący ze Świętej Doliny Inków do Machu Picchu. Droga rozpoczyna się u brzegów Río Urubamba niedaleko Cuzco i dociera na wysokość około 2700 metrów n.p.m., do miejsca zwanego Intipunku (Brama Słońca), skąd roztacza się wspaniały widok na odrestaurowane inkaskie miasto.
Wraz z przybyciem Hiszpanów na początku XVI wieku system polityczny Inków
i silna władza centralna Cuzco załamały się. Sieć rozległych powiązań, zależności oraz kontroli, dzięki którym utrzymywano dotąd całą infrastrukturę transportu
i komunikacji w tak dobrym stanie, przestała więc funkcjonować.
W okresie inkaskim Qhapaq Ñan łączył przede wszystkim terytoria północne
i południowe; w okresie kolonialnym, choć wykorzystywano zastany system dróg, ważniejsze z punktu widzenia demografii, gospodarki i transportu stały się połączenia między sierrą, gdzie znajdowały się centra pozyskiwania surowców,
a miastami portowymi na wybrzeżu, skąd wysyłano statki wypełnione towarami do Hiszpanii. Wielu odcinków Qhapaq Ñan wciąż zatem używano, ale jeszcze więcej opuszczono, zapomniano, przez co uległy stopniowemu niszczeniu.
Z czasem zaczęło brakować specjalistów, jak również ich wiedzy związanej
z budową i konserwacją dróg oraz mostów. Zanikały też tradycje bogatej sfery
rytualnej, np. ceremonie ofiarne, które w czasach inkaskich towarzyszyły budowie nowych konstrukcji czy czyszczeniu głównych traktów i kanałów odprowadzających wodę. Do zniszczenia wielu dróg przyczyniło się także wprowadzenie nowej formy przemieszczania się ludzi oraz transportowania towarów – pojawiły się podkute konie, transport kołowy i karawany mułów przenoszących ciężkie ładunki. Zwierzęta i wozy uszkadzały kamienną powierzchnię szlaków, a przeprawa przez wyplatane z włókien roślinnych wiszące mosty stała się już zbyt niebezpieczna i po prostu niemożliwa.
W XIX i XX wieku inwestowano w nowoczesną infrastrukturę: żelazne mosty, drogi utwardzane dla transportu kołowego i sieć linii kolejowych. W wielu przypadkach nowe trasy przebiegały równolegle do przedhiszpańskich szlaków komunikacyjnych lub dokładnie
w tym samym miejscu. Jednocześnie rozbudowywano ośrodki miejskie, pojawiły się nowe centra produkcji przemysłowej. Wszystko to prowadziło do dalszego niszczenia jednych traktów i porzucania innych. W 1929 r. rozpoczęto budowę słynnej autostrady Panamericana, której przebieg wzdłuż niemal całego zachodniego wybrzeża Ameryki Południowej pokrywał się na licznych odcinkach z Qhapaq Ñan, przez co w wielu miejscach został on bezpowrotnie zniszczony.
Wspólne dziedzictwo
Pomimo trwającego kilka stuleci procesu dewastacji i degradacji Qhapaq Ñan, który śmiało możemy nazwać największym stanowiskiem archeologicznym na świecie, wciąż imponuje on swoim zasięgiem, doskonałym rozplanowaniem i rozwiązaniami inżynieryjnymi. Nie stracił również całkiem swojej funkcji. Zachowane do dziś w dobrym stanie odcinki szlaku są wykorzystywane przez lokalne społeczności do przemieszczania się i komunikacji. Inkaskie drogi służą regularnie jako główne trasy dla karawan mułów oraz drogi, którymi pasterze prowadzą swoje stada lam na pastwiska. Na odległych obszarach sierry, wzdłuż trudno dostępnych, stromych przełęczy andyjskich stanowią właściwie jedyną formę transportu – brakuje tam jakiejkolwiek innej infrastruktury drogowej. Małe społeczności wiejskie są często zorganizowane wokół bardziej dynamicznych gospodarczo ośrodków miejskich, ufundowanych jeszcze w okresie kolonialnym w pobliżu lub w tym samym miejscu co przedhiszpańskie tampus. By poszczególne odcinki dróg spełniały swoją funkcję, okoliczna ludność, opierając się na tradycyjnej instytucji faena comunal (wspólnej pracy na rzecz całej społeczności), utrzymuje wykorzystywane trakty, zabezpiecza je i oczyszcza. Inicjatywy te wpisują się w cykl dorocznych uroczystości charakterystycznych dla każdej ze wspólnot, dzięki którym mieszkańcy danego regionu integrują się
i przekazują swoje kulturowe dziedzictwo kolejnym pokoleniom. Dla wielu Qhapaq Ñan do dziś jest „żywą drogą”, „drogą przodków”,
z którą łączy ich specjalna duchowa więź. Do dziś też można spotkać się z przekonaniem, że „wędrując inkaskimi drogami, nie męczysz się i zawsze trafiasz do celu”.
Szacuje się, że na terenie Peru znajduje się ponad 70 procent pozostałości infrastruktury Qhapaq Ñan. To właśnie przedstawiciele Republiki Peru w 2001 roku zainicjowali prace związane z identyfikacją, dokumentacją i rekonstrukcją wybranych odcinków Królewskiego Szlaku, a następnie wystąpili z propozycją wpisania sieci komunikacyjnej na listę światowego dziedzictwa kulturalnego i przyrodniczego UNESCO. Peruwiańska inicjatywa zyskała poparcie pozostałych państw andyjskich, których terytoria pokrywają się
z zasięgiem państwa Inków: Argentyny, Boliwii, Chile, Ekwadoru i Kolumbii. W marcu 2002 roku, podczas spotkania w Światowym Centrum Dziedzictwa w Montevideo, podpisano akt, którego nazwę można tłumaczyć: „Przedhiszpańskie szlaki andyjskie i drogi Tawantinsuyu”. W dokumencie podkreślono znaczenie wspólnych działań w celu uzyskania nominacji oraz potrzebę włączenia społeczności lokalnych w realizowane prace. W historii Konwencji Światowego Dziedzictwa UNESCO był to pierwszy taki przypadek, kiedy aż sześć krajów porozumiało się, by przedstawić kandydaturę wspólnego dobra kultury. Wieloletni proces inwentaryzacji
i przygotowań dokumentacji zakończył się decyzją o wpisaniu Qhapaq Ñan – Andyjskiego Systemu Dróg na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Miało to miejsce 21 czerwca 2014 roku podczas 38. sesji Komitetu Światowego Dziedzictwa w Ad-Dausze (Katar). Warto zwrócić uwagę, że Qhapaq Ñan wpisano na wspomnianą listę w podkategorii „szlak kulturowy”, którą utworzono w 1993 roku, kiedy przygotowywano nominację słynnego w Europie Szlaku Santiago de Compostela. Kategoria ta poszerzyła perspektywę definiowania Qhapaq Ñan nie tylko w odniesieniu do jego walorów archeologicznych i architektonicznych, lecz także pod względem kulturowym, szczególnie jeśli chodzi o przekazywaną z pokolenia na pokolenie wiedzę czy – w przypadku wielu społeczności zamieszkujących w pobliżu szlaku – zachowanie tradycyjnego modelu życia.
Po ogłoszeniu nominacji i wpisaniu na listę światowego dziedzictwa UNESCO Qhapaq Ñan – symbol unifikacji politycznej, gospodarczej i kulturowej w czasach inkaskich – nabrał znaczenia również jako oznaka współczesnej symbolicznej reintegracji regionu andyjskiego, łącząc we wspólnych wysiłkach nad jego dalszym zabezpieczeniem, konserwacją oraz inwentaryzacją przedstawicieli sześciu państw Ameryki Południowej. Wszystkie zainteresowane strony jednoznacznie oceniają go jako element wzmacniający świadomość wspólnych dziejów mieszkańców regionu andyjskiego. Walor integracyjny promowany pod szyldem Qhapaq Ñan widać choćby w trakcie specjalnych wędrówek wyznaczonymi odcinkami szlaku, które od kilku już lat są organizowane na terenie Peru, a niektóre z nich mają charakter międzynarodowy – prowadzą wzdłuż dróg łączących terytoria Ekwadoru i Peru czy Peru i Boliwii. Caminatas – „wędrówki z historią i tradycją” – organizowane przez społeczności lokalne z pomocą przedstawicieli władz samorządowych i centralnych instytucji kultury mają przyczyniać się do promowania wiedzy na temat przedhiszpańskiej sieci komunikacyjnej, wzmacniać więź z szeroko rozumianym dziedzictwem regionu andyjskiego oraz wspierać działania na rzecz ochrony
i zabezpieczenia pozostałości inkaskiego Królewskiego Szlaku dla kolejnych pokoleń. (przekrój.pl)
podróże
marzec 2023 / 3 (7)
To co najważniejsze...
Tekst: DARIUSZ LACHOWSKI
Zdjęcia: ROTTEN TOMATOES
W kwietniu tego roku (2019) minęło trzy lata od dnia, gdy na sali kinowej włączono światła i zatrzymano projektory, kończąc premierę znakomitego filmu Benjamina Henretiga „Crossing Bhutan”. W pewną wolną sobotę zaintrygowany tematem wypożyczałem film.
Pełen zainteresowania i nadziei na znalezienie wyczerpujących odpowiedzi na chodzące za mną od jakiegoś czasu pytania o to państwo, zasiadłem przed ekranem telewizora do zaledwie godzinnego seansu. Najprościej mówiąc, film ten opowiada historię pewnego sprawdzianu, lecz…
Choć nie jestem wielbicielem filmów dokumentujących ludzkie próby starcia z naturą to tym razem do obejrzenia filmu zachęciła mnie Imogen Heap. Utalentowana brytyjska wokalistka, autorka tekstów w głosie której zadurzony jestem od lat. Imogen Heap uczestniczyła w ponad 780 kilometrowej trasie przecinającej państwo Bhutan, od granicy do granicy. W ciągu 32 dni wyprawy, śledziła zmagania czterech weteranów sportów lekkoatletycznych w bezprecedensowej próbie starcia z granicami ludzkich możliwości.
By lepiej zrozumieć fenomen tego kraju i uczucia, które towarzyszą ludziom tam zdążającym, należy poznać historię Bhutanu, odległego królestwa, które pozostawało odizolowane od świata przez tysiąclecia.
Bhutan
Dla jednych Bhutan jest ostatnim królestwem buddyzmu na świecie, dla innych jest domem najwyższych
i najtrudniejszych szczytów górskich. Dzięki wyjątkowemu ukształtowaniu terenu Bhutan bardzo długo nie był podatny na wpływy kulturowe z zewnątrz, utrzymywano w nim też politykę izolacjonizmu by zachować dziedzictwo kraju i jego odrębność. W ostatnich dekadach dwudziestego wieku jedynie nieliczni cudzoziemcy mogli przekroczyć jego granicę,
a to pozytywnie wpłynęło na zachowanie tradycji i obyczajów. Pierwszemu turyście pozwolono przekroczyć granice Bhutanu dopiero w latach siedemdziesiątych dwudziestego wieku. Telewizja była tam nieznana do 1995 roku, 10 lat później, wprowadzono tam pierwszy na świecie zakaz sprzedaży wyrobów tytoniowych. Nauka w tym kraju jest bezpłatna, a pierwsza gazeta została wydana w 1967 roku. W Bhutanie zrealizowano film "Mały Budda" w reżyserii Bernardo Bertolucciego. Jedna z części niesamowitego serialu kulinarnego „Parts Unknown”, Anthoniego Bourdain
w całości została poświęcona jego wizycie w Bhutanie, a jeśli pamiętacie „Requiem for a Dream” to reżyser filmu Darren Aronofsky towarzyszył mu podczas tej wyprawy.
Z inicjatywy króla Jigme Singye Wangchuck w 1972 powstał wskaźnik szczęścia narodowego brutto (GNH). Zainicjował on powstanie w 2006 Światowego Indeksu Szczęścia (HPI), który coraz częściej brany jest, zamiast PKB, za wyznacznik rozwoju społecznego krajów. Społeczeństwo Bhutanu należy do najszczęśliwszych na świecie!
w świątyni buddyjskiej
Czy podróż potrafi coś odmienić?
„Crossing Bhutan” opowiada historię o ludziach, którzy całkowicie pieszo i nieco rowerem, podejmują próbę przemierzenia tego kraju, by zmierzyć się nie tylko ze swoimi słabościami, ale także odkryć czym jest, tak naprawdę dość enigmatyczna, polityka szczęścia narodowego Bhutanu. Gdy wymagania wyczerpującej podróży pchną zespół do przekroczenia granic własnych możliwości i postawią w trudnych sytuacjach, uczestnicy muszą stawić czoło kolejnemu wyzwaniu: życiu, jak nazywają to mieszkańcy Bhutanu, na Środkowej Ścieżce. Oznacza to przyjęcie korzyści płynących z dynamicznego rozwoju współczesnego życia, jednocześnie honorując starożytne tradycje i wartości, które czynią Bhutan tak wyjątkowym miejscem na świecie.
Doświadczenie przekraczania granic, nie tylko państwowych, lecz przede wszystkim tych wewnętrznych, zmieniło każdego z uczestników wyprawy. Ta historia postawiła przed nimi jedno, zasadnicze pytanie: co jest najważniejsze? Każdy z nich odpowiedział na nie inaczej.
By nie wpadać w rutynę życia, rzeczy małych, które codziennie robię tak samo, mego sposobu myślenia, czucia, rozumienia i działania – postanowiłem to zmienić. By samemu sprawdzić jak to jest czuć inaczej, myśleć inaczej, podążać najmniej wydeptaną życiową ścieżką, podjąłem wyzwanie by jeszcze w tym roku, dotrzeć do Bhutanu. (...)
Wylot z Nepalu - Bhutan
Tekst i zdjęcia: DARIUSZ LACHOWSKI
Pamiętam, o czym myślałem tego dnia gdy o 9:30 rano opuściłem hotel
i upchnięty w małym busie, przedzierającym się przez wąskie, zatłoczone uliczki Kathmandu, dotarłem na lotnisko. Za parę chwil wylot do Bhutanu, opuszczam Nepal, to dzieje się naprawdę, myślałem.
To była niedziela, a te w Nepalu są pracujące, więc niedzielny poranek zaczyna się tu od ulicznego gwaru, przepełnionych autobusów i biegnących do nich dzieci, ubranych w szkolne mundurki. Dzień jak każdy. Może dopiero wtedy rozpoczęła się moja podróż?
Można napisać, że w jednej snutej opowieści ukryte są kolejne, mniejsze, które bez doświadczeń zdobytych podczas tej pierwszej, nie istnieją samodzielnie. Może być też tak, że te małe opowieści tkają większą, budują ją z każdym dniem
i każdą kolejną przygodą lecz kto to wie?
By to sprawdzić trzeba wyruszyć w drogę, a ta zawsze szykuje podróżnikowi niespodzianki. Wyszedłem na dach hotelu by raz jeszcze spojrzeć na Kathmandu o poranku.
Odprawa paszportowa, wiza, kontrola
i kolejka przesuwa się kilka kroków do przodu, kolejny security check i kolejne kilkanaście minut wyczekiwania
w wypełnionej po brzegi hali odlotów, gorącej oddechami pasażerów nerwowo wyglądających za swoim numerem lotu.
Wreszcie na tablicy pojawia się mój numer bramki, niczym wyzwolenie, bo
w nowym miejscu jest chłodniej i jaśniej. Może troszeczkę mniej ludzi. Przyglądam się ich twarzom. To w dużej mierze biali turyści, starsi, uśmiechnięci. On trzyma ją za rękę i mówią do siebie coś
w niezrozumiałym dla mnie języku Starego Kontynentu.
Lot nad Kathmandu
O niewielkim Królestwie Bhutanu od 1974 roku, momentu gdy otworzono odizolowany kraj dla obcokrajowców przyjmując politykę „High Value, Low Impact” promującą unikalną kulturę i tradycję na zewnątrz jego granic, napisano bardzo wiele. (...) W 1974 roku ogółem Bhutan odwiedziło jedynie 287 turystów!
Przez światowe media przetoczyły się filmy, eseje, felietony, a opasłe tomiska naukowe próbowały opisać fenomen szczęścia narodowego brutto, idee od kilkunastu lat implementowaną lepiej lub gorzej przez pozostałe kraje świata.
Robię jeden krok i Kathmandu pozostaje za mną. Co przyniosą kolejne dni? Czy uda mi się uwierzyć w szczęście kraju do którego lecę? Czy jest tam tak, jak opisują kolorowe magazyny agencji turystycznych?
Szczęście ma swoją twarz i miejsce, to Bhutan
Gdyby porównać bogactwa materialne krajów nagromadzone przez nie, powiedzmy w ciągu ostatnich 100 czy 500 lat, czy dałoby to możliwość oceny prawdziwego źródła ludzkiego szczęścia?
Na przykład nacjonaliści, przekonani są, że do szczęścia potrzebne jest obywatelom polityczne samostanowienie. Dawna dyktatura proletariatu, według komunistów, była jedyną słuszną drogą do wprowadzenia powszechnej szczęśliwości.
A dzisiejsi kapitaliści uważają, że to wolny rynek jest w stanie zapewnić stan szczęścia jak największej liczbie ludzi. Dla każdego jest więc czymś innym, a czym szczęście jest dla mnie? Według Ciebie, co to jest szczęście? Gdzie go szukać?
Szczęście narodowe brutto pozwoliło Bhutanowi zaistnieć na mapach świata, wpisać się na listę krajów, którym ważniejsza wydaje się jakość życia niż ilość odbiorników telewizyjnych. Dziś ta koncepcja została skradziona przez Zachód i uczyniła z niego produkt zupełnie nie do poznania dla samego Bhutanu. Szczęście mieszkańców Bhutanu głęboko zakorzenione jest w zasadach religii kraju, buddyzmie. Szczególny nacisk położono w nim na współczucie, zadowolenie i spokój.
Bhutan oferuje swoim obywatelom bezpłatną edukację i bezpłatną opiekę zdrowotną. Mieszkańcy małych wsi
i miejscowości otrzymują dużą część energii elektrycznej bez żadnych kosztów. Mieszkańcy Bhutanu wierzą w filozofię leżącą u podstaw szczęścia narodowego, a nie w jego opakowanie.
Himalaje z lotu ptaka
Lot do Bhutanu
Lot z Kathmandu do Paro trwał zaledwie 45 minut. Mówi się, że 15 lub 18 pilotów na świecie posiada licencję do prowadzenia samolotu nieomal nad szczytami Himalajów, pomiędzy dolinami i wzgórzami Bhutanu, tuż ponad ryżowymi polami. Liniami lotniczymi Drukair – Royal Bhutan Airlines zarządza rodzina królewska, a jednym z pilotów jest jej członek.
Ostatnie 5 może 7 minut lotu spędziłem z szeroko otwartą buzią przylepiony do małego okienka samolotu udając, że nie słyszę próśb by się nieco odsunąć, odsłonić widok. Miałem wrażenie, że nieomal skrzydłami dotykaliśmy wierzchołków drzew. Te kilkanaście minut lotu, wydawało się być sennym marzeniem, nierealną podróżą do krainy spełnionych marzeń.
Było to moje najpiękniejsze 45 minut w powietrzu!
Bumdra i moje trzy lekcje
Moja historia powoli dogasa, dobiega końca, by ustąpić miejsca innym, ale czy ważniejszym? Kilka ostatnich dni w Bhutanie to odkrywanie siebie na nowo.
Rześki poranek i zdrowe śniadanie rozpoczęły dzień, a potem już tylko przygotowania do wyruszenia na Bumdra. Miejsca, które znajduje się ponad 3800 metrów nad poziomem morza. Bumdra jest jednym z popularnych miejsc trekkingowych dla turystów przybywających do Bhutanu.
Po 30 minutowej jeździe wąską, mało wygodną drogą, rozpocząłem przygodę, której towarzyszem miały być moje słabości, pragnienia i oczekiwania, choć wówczas jeszcze niczego się nie spodziewałem i niczego nie oczekiwałem. Rozpocząłem długą i żmudną wspinaczkę.
Podczas tej kilkugodzinnej walki z własnymi słabościami starałem się pozostać z sobą w pokoju, pogodzić się z własną niecierpliwością i na nowo nauczyć opanowania. Nie było łatwo zmierzyć się z jednym z najgroźniejszych przeciwników w moim życiu, z samym sobą. Tak oto otrzymałem trzy ważne dla mnie lekcje, a każda nauczyła mnie czegoś innego.
Lekcja 1
Początkowo wszystko wyglądało niczym nudna droga gdzieś przed siebie, chciałem gnać, przeskakiwać rozpadliny, wbiegać w zarośla i dotykać drzew. Cieszyłem się widokiem dookoła, wtedy zrozumiałem One Step At A Time.
Plecak z drugim obiektywem, ubraniami do snu, ciepłą czapką i małą, orzechową przekąską stawał się zbyt ciężki na moje radosne podskakiwanie. Aparat przewieszony przez ramię stał się kolejnym ciężarem, zwolniłem. Każdy następny krok groził mi upadkiem lub zwykłym potknięciem, a to mogło doprowadzić do momentu, że ze skręconą nogą nie mógłbym dalej podróżować. Każdy dobrze postawiony krok przybliżał mnie do celu wędrówki. To było najważniejsze. Nie było w tym pośpiechu, powoli, krok za krokiem. Wystarczyło pamiętać, że nie jest to wyścig z czasem, przechwalanie się własną sprawnością ani zawody sportowe. Nie było tam na to miejsca.
Lekcja 2
Kolejnym utrudnieniem stawała się wysokość. Wcześniej na takiej nie byłem, nie wiedziałem jak zareaguje mój organizm, czego mogę się od niego spodziewać, czym mnie zaskoczy. Wtedy poczułem jak brakuje mi oddechu, nie całego, ale jego małego fragmentu, odrobiny wdechu, nie wiedziałem jak mam się zachować, jak na to odpowiadać. Wcześniej tego nie doświadczyłem.
Czasem toczone ze sobą bitwy, gdy wspinamy się na górę, stają się samotne i męczące. Stawiałem krok po kroku, nie śpieszyłem się. Wszystko co było potrzebne do przetrwania było ze mną, ode mnie zależało jak odpocznę i czy nie będzie mi zimno. Jednak cel wciąż był daleko przede mną. Wiedziałem, że wkrótce do niego dotrę, że się zbliżam, ale nie wiedziałem co mnie czeka dalej. Nie było to łatwe, mrowienie w palcach dłoni i zwykłe, ludzkie zmęczenie nauczyły mnie wtedy, że każdy kolejny krok przybliża do celu wędrówki, nauczyłem się też dostrzegać, jak daleko doszedłem w tej wędrówce.
Lekcja 3
Rozpocząłem wspinaczkę z osłabionym chorobą organizmem, a jednocześnie bardzo rozchwianym stanem umysłu, chciałem za wszelką cenę zakończyć wędrówkę w dobrej formie. Nie był to najlepszy moment mojego życia, dookoła działo się wtedy wiele rzeczy. Musiałem na nowo odnaleźć swój wewnętrzny spokój.
Po niewyobrażalnie długim czasie pieszej wędrówki, wspinaczki, gdzieś poza granicą, za którą sięga wzrok, po wyjściu z lasu, przed moimi oczami ukazała się szeroka przestrzeń, otwarta polana wypełniona religijnymi czortenami i modlitewnymi flagami, jedynymi niemymi świadkami bytności człowieka w tym krajobrazie. Dalej było widać namioty i zwierzęta pociągowe. W tej ciszy i braku medialnego jazgotu odnalazłem siłę spokoju, która tam była i cierpliwie na mnie czekała.
Przewodniki turystyczne zalecają w trakcie wspinaczki krótką przerwę na odpoczynek na wygodnej ławce, by rozkoszować się widokiem, a ten był zdumiewająco piękny! Herbata, ciasteczko i kot. Po krótkiej, 20 minutowej przerwie, marsz obok ruin i flag modlitewnych. Na nowo zanurzyłem się w las sosen himalajskich, dębów i rododendronów. Wędrówka wymagała pewnego stopnia sprawności, niektóre fragmenty były trudne, a inne mniej.
Podczas tej wędrówki nauczyłem się wiele, na nowo odnalazłem wewnętrzny spokój. Tym którzy planują podróż do Bhutanu, gorąco polecam Bumdrak byście dodali tę wspaniałą włóczęgę do swego planu podróży.
Dotarłem do miejsca gdzie słońce zachodzi błyskawicznie. Przez chwilę jest jeszcze światło dzienne, czuć ciepło, a w chwilę potem, dosłownie w sekundę, słońce zachodzi, pojawia się mrok, a z nim przenikliwe zimno. Obserwowałem dzikie zwierzęta i ludzi mieszkających tu podczas sezonu turystycznego.
Już na górze...
Wieczorem zjedliśmy kolację, piliśmy ciepłą herbatę. Wszystkie potrzebne do tego artykuły zostały tu wniesione przez mijane po drodze zwierzęta pociągowe. Otrzymałem do ręki tylko co napełniony gorącą wodą termofor. Nie śpiesząc się, mądrze stawiając krok za krokiem, pamiętając o moich trzech lekcjach, odszedłem w kierunku namiotu.
We wszystkim co na sobie miałem, położyłem się spać, naciągnąłem czapkę głęboko na oczy. Do siebie przycisnąłem, jak tylko tuli się najbliższe istoty, gorący termofor i pełen wewnętrznego spokoju zasnąłem w oczekiwaniu na to co przyniesie kolejny dzień.
Białe flagi modlitewne, a w dole lotnisko
Ukryty w skale klasztor na szczycie Bumdra
Codzienni tragarze
Jedna z młodszych mieszkanek
szczytu Bumdra
W takim namiocie spędziłem noc
Olśniak himalajski
Tiger's Nest w Bhutanie
Wschód jest niewyobrażalnym przeobrażeniem nieznanego w coś co pozostaje tajemnicą, choć w tej formie jest łatwiejsze do zrozumienia, to nadal pozostaje zachwyceniem. Wschód to nie tylko geograficzne położenie na mapie. Wschód postrzegany nie poprzez pryzmat pory dnia, daje szansę na otwarcie umysłu na nowe, niepowtarzalne i nieznane, może nawet pewne zauroczenie. Tego poranka Tiger's Nest w Bhutanie wyglądał przepięknie.
Słońce wzeszło równie szybko jak zaszło poprzedniego. W ciągu jednej sekundy świetlnego przebudzenia przyniosło ze sobą ciepło i sporą porcję ciepłej herbaty z prostym i pożywnym wegetariańskim śniadaniem. Po głęboko przespanej nocy, podczas której niemal jak kochankę w objęciach trzymałem chłodny już nad ranem termofor, ciało wciąż jeszcze się budziło, powoli adoptowało do wysokości.
W ciepłych, niemal pomarańczowych kolorach, gdy promienie słońca rozświetlały małą, skromną strukturę osadzoną wysoko na skale tuż obok namiotowego pola, budził się dzień. Tym miejscem była klasztorna pustelnia, a powyżej niej powiewały już tylko białe modlitewne flagi, których zadaniem było przyniesienie szczęścia i oczyszczenie z negatywnej karmy.
Tamtego dnia, zaraz po śniadaniu, musiałem uważać by utrzymać się na nogach, szybko schodząc, a momentami zbiegając w dół, po leśnej dróżce o tej porze wilgotnej i nieco oszronionej. Krótkie, niemal koleżeńskie odwiedziny, jeśli wypada tak nazywać, trzech małych buddyjskich świątyń po drodze i dłuższy postój połączony z medytacją w jednej z nich.
Wyruszyliśmy drogą północną, prosto ze szczytu Bumdra, drogą nazywaną tu Hundred Thousand Fairies (sto tysięcy wróżek) i nie ma w tym niczego zaskakującego. Kręta ścieżka prowadzi w dół ostro i stromo, nieco po wykutych w skale progach, a nieco później po stalowych schodkach przypominających drabiny, przez które dokładnie widać to co pod stopami by z każdą minutą odczuwać więcej słonecznego ciepła i być bliżej celu wędrówki, klasztoru Taktsang Palphug.
Gdy podczas wędrówki, po raz pierwszy ujrzałem Tiger’s Nest, zdałem sobie sprawę, jak wyjątkowe jest to miejsce. Wówczas wszystko po drodze od małych kapliczek, stup, flag i młynków modlitewnych, po każdym kroku przemawiało do mnie innym językiem. Przyczyniła się pewnie do tego także pora dnia. Wczesny, zimny poranek czynił tę krainę mglistą, dodawał jej niesamowitego, magicznego wrażenia.
Klasztor Taktsang Palphug, Paro Takstang znany lepiej jako Tiger’s Nest, jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych miejsc Bhutanu. Turyści korzystający z możliwie najtańszych i najkrótszych wycieczek po Bhutanie znajdują czas, aby tu się dostać. Dlaczego? Ponieważ to miejsce, najprościej mówiąc, jest niezwykłe!
Klasztor to zaledwie kilka budynków zbudowanych obok siebie na wysokości 3120 metrów, niepewnie zawieszonych na klifie około 900 metrów nad doliną Paro. Dlatego tak oszałamia swoim pięknem i lokalizacją! To nieprawdopodobne, jak ta stara budowla umieszczona jest na skale! Czytelniku, jeśli uważasz, że jest to miejsce do którego w przyszłości chciałbyś dotrzeć to pamiętaj, że musisz dobrze zasznurować buty!
Nasz marsz ku nieskończoności jest długą podróżą, której nie można zakończyć w ciągu kilku godzin, kilku dni lub kilku lat. Chociaż widzimy, jak wielu wokół nas odpada lub wycofuje się, musimy iść naprzód.
Swami B.R. Sridhar
Zaraz po zejściu ze szlaku Bumdra, musiałem pokonać drogę prawie 700 kamiennych stopni w dół, a następnie ponad dwustu stopni w górę. Te schody stały się malutką częścią podróży. Wracając z klasztoru Tiger’s Nest, tym razem miałem do pokonania ponad 200 kamiennych stopni w dół i raz jeszcze 700 kolejnych tym razem prowadzących do góry. Te stopnie stanowiły niewielką część mistycznej odysei, którą udało mi się pokonać. Uważam, że Tygrysie Gniazdo lub inaczej nazywane Paro Taktsang należy uznać za jeden z cudów świata. To jedno z najpiękniejszych i najbardziej magicznych miejsc na Ziemi! Miejsce, którego w żaden sposób nie da się porównać do niczego podobnego. To miejsce jest jedyne i niepowtarzalne.
Mały bazarek i trakingowe kijki przy ogrodzeniu
Mała świątynia po drodze do Tiger's Nest
Zejście z Bumdra do Tiger's Nest i odpoczynek na ławeczce
Schody prowadzące do klasztoru, widziane z Tuger's Nest
Tiger’s Nest jest uświęconym miejscem buddyzmu. Klasztor został wybudowany w 1692 roku, wokół jaskini w której Guru Padmasambhava medytował przez trzy lata, trzy miesiące, trzy tygodnie, trzy dni i trzy godziny w VIII wieku. Dziś temu wydarzeniu przypisuje się miano historycznego aktu wprowadzenia buddyzmu do Bhutanu, a Guru Padmasambhava stał się bóstwem opiekuńczym tego kraju.
Wśród kilku legend opisujących historię tego miejsca jest i taka, która opowiada jak to była żona cesarza, znana jako Yeshe Tsogyal, chętnie zgodziła się zostać uczennicą Guru Rinpocze (Padmasambahva) w Tybecie. Później zamieniła się w tygrysicę i przeniosła Guru na plecach z Tybetu do obecnej lokalizacji Taktsang w Bhutanie.
W jednej z jaskiń Guru medytował i objawił się w ośmiu wcielonych formach (manifestacjach) i stąd miejsce to stało się święte, a później nazwane Tiger’s Nest. Guru pochodził z królestwa Oddijana, które znajdowało się na terenie obecnego Pakistanu.
Obecnie klasztor składa się z czterech świątyń z pomieszczeniami mieszkalnymi dla mnichów i pomimo codziennych wizyt turystów z całego świata, pożaru w 1998, Paro Takstang do dziś funkcjonuje jako klasztor. Turyści mogą wejść do Tiger’s Nest i wspiąć się na jej kilka poziomów, na których znajdują się trzy spektakularne świątynie. Oczywiście przed wejściem należy zdjąć buty, a plecak i sprzęt fotograficzny pozostawić na dole, a wszystko to po to by oddać szacunek temu urokliwemu cudowi świata.
Jakiekolwiek opowieści, wspomnienia i filmy nie oddadzą tego uczucia, które towarzyszyło mi podczas zwiedzania klasztoru. Cudowne zmęczenie z poprzedniego dnia wspinaczki, chłodna noc w namiocie i poranne zejście drogą tysiąca wróżek sprawiły, że słowa – to trzeba przeżyć i zobaczyć samemu, przynajmniej raz w życiu – wówczas dotarły do mnie ze zdwojoną siłą!