miesięcznik polonia kultura
pakamera.chicago
pismo pakamera.polonia, od numeru 14 pod adresem internetowym: www.pakamerapolonia.com
podróże
/ SPOTKANIA rozmowy
przyjazne
NOWE
NASZE
ciekawe
ważne
wielojęzyczne
wielokulturowe
lipiec 2023 / 7 (11)
miejsce na ziemi…
Pod Krakowem czy pod Wieliczką,
w rodzinnym domu krynickim z cudowną babcią, było spokojnie i ciekawie, ale zawsze jest ciekawiej tam, gdzie nas nie ma… Szczególnie dla rodziców, którzy decydują czasem za swoje nastoletnie dzieci, podejmując decyzje o emigracji. Oni - Maja i Grzegorz Grzywacz - tego nie żałują. Poznali się w Chicago i tutaj odnaleźli miejsce dla swojej rodziny i rodziny polonijnej w szerokim tego słowa znaczeniu.
Z właścicielami DWELL STUDIO CHICAGO
rozmawiała ANNA CZERWIŃSKA
Maria i Grzegorz Grzywacz / fot.: kolekcja prywatna
Anna Czerwinska: Dwell Studio istnieje niemal od dwóch lat. Usadowiło się na obrzeżach Chicago, choć zwykle galerie szukają swojego miejsca bliżej centrum miasta. Dlaczego właśnie tutaj, na północnym zachodzie, blisko Schiller Park?
Grzegorz Grzywacz: Odpowiedz jest bardzo prosta – my tu mieszkamy, w tym budynku, w tej okolicy zamieszkanej przez Polonię, od Belmont/Central po Irving Park/Harlem. Studio było wolną przestrzenią do zagospodarowania. Pomysłów jest mnóstwo, pierwszy już zrealizowany. Galeria, która galerią nie jest.
Przewrotnie, bo jestem w galerii na wystawie…
Maja Grzywacz: To celowe posunięcie. Koncepcji było kilka na uruchomienie tego miejsca. To, co tutaj widać to jeszcze nie jest finałowe rozwiązanie. Jeszcze powstanie kilka innych rzeczy, które mają się wzajemnie łączyć, przenikać…
Jakie to rzeczy?
M.G.: To będzie związane też z naszą działalnością zarobkową i zawodową. Dalej przestrzeń otwarta – nie chcemy jeszcze zdradzać szczegółów – dla tych którzy mają coś do przekazania, którzy mogą być inspiracją, podpowiedzią, uzupełnieniem. Uważamy, że wiele rzeczy można połączyć. Nie nazwaliśmy tego miejsca „galerią”, bo to nie tylko miejsce wystawiennicze. To miejsce do łączenia ludzi na wiele sposobów.
Głównie ze środowiska polonijnego?
M.G.: Absolutnie nie. Jesteśmy Polakami, ale i obywatelami tego kraju. To jest wspaniałe, że można łączyć różne kultury, różne społeczności. Nas to bardzo interesuje i chcielibyśmy, by to miejsce służyło też innym nacjom, nie tylko Polakom.
Czy waszym celem jest propagowanie kultury polskiej w środowisku nie tylko amerykańskim?
G.G.: Nie rozpatrujemy tego w kategoriach polskich czy kultur innych narodów. Polacy mają dużo do zaoferowania i dlatego też ich pokazujemy. Oczywiście, jesteśmy wychowani w polskiej kulturze, rozumiemy ją, chcemy się nią dzielić
i z nią obcować. Jednak inne społeczności również są interesujące i mają wartości, które warto pokazać.
Ciekawe założenie i możliwe do zrealizowania w kraju będącym tyglem kulturowym.
M.G.: Mieliśmy już dwie wystawy plastyczne mieszane, amerykańsko-polskie. To prawda – kładziemy nacisk na wielokulturowość.
G.G.: Wypełniliśmy chyba polską niszę. Mamy tylu znakomitych artystów, mieszkających w Chicago i okolicach, którzy nie mieli gdzie pokazać swoich dzieł, stąd kolejne pokazy polskich twórców. W przyszłości będzie większa różnorodność.
Już jest, chociażby przedstawienia Teatru Nasz, prowadzonego przez Andrzeja Krukowskiego. To świetna przestrzeń do happeningów ruchowo-słownych… Ponadto pokaz slajdów Grzegorza Lityńskiego i jego opowieści o podróżach czy wasz wspólny projekt fotograficzny zwieńczony dwiema wystawami „Polski kalejdoskop – Chicago”. To tylko fragment waszych realizacji. Dzieje się…
G.G.: Każda nowość wprowadza nas na kolejną przysłowiową orbitę. Świetne przeżycia przy realizacji spektakli, a projekt fotograficzny z Grzegorzem to niemal kosmos. Poznaliśmy tyle wspaniałych, zdolnych, cennych ludzi. Nie mieliśmy świadomości ich istnienia. To „międzyludzka poczta” doprowadziła nas do nich. Wspaniała praca nad tym projektem, chociaż bardzo męcząca.
M.G.: Setki zdjęć do przejrzenia niemal każdego dnia, bardzo trudny wybór odpowiednich na wystawę. Opisy eksponowanych fotografii… a efekt co najmniej kontrowersyjny. Pokazaliśmy pierwszą część ekspozycji. Drugą przedstawimy jesienią wraz z katalogiem, nad którym pracujemy. Jest propozycja dalszego ciągu „Kalejdoskopu”, ale to będzie zależało od funduszy. Koszt takiej prezentacji jest spory.
Delikatnie to ujęłaś. Samo wykonanie zdjęć w tak dużych formatach pochłania lwią część preliminarzowych kosztów.
Maju, wspominałaś o kontrowersyjności ekspozycji. Słyszałam też głosy krytyczne, ale dotyczyły one przede wszystkim doboru przedstawicieli Polonii
i udziału Grzegorza Lityńskiego. Może jest to dobry moment na wyjaśnienie całej złożoności sytuacji.
G.G.: Grzegorza poznaliśmy przed rokiem. Przyjechał do Chicago na zaproszenie Muzeum Ukraińskiego i pokaz zdjęć z wojny na Ukrainie. Był zaangażowany
w działalność charytatywną i jeździł tam z konwojami, a że aparat fotograficzny nie „odkleja” mu się od ręki (jest fotograficznym dokumentalistą), zaczął też robić zdjęcia. No i stało się - zrobiło się o nim głośniej nawet w Chicago. Dojechał do nas z Minnesoty, gdzie zbierał materiały – współpracując z różnymi organizacjami - o ludziach „Solidarności”, którzy wyemigrowali do Minnesoty,
o uczestnikach Powstania Warszawskiego, żyjących w tym stanie czy o tych, którzy przeżyli Holokaust – to jedne z projektów fotograficznych, w które był zaangażowany. Do Chicago Grzegorz przyjechał z Minnesoty, ale zbierał też materiały do swoich projektów w Nowym Jorku i Waszyngtonie.
M.G.: W Chicago był zaskoczony zintegrowaniem Polonii. Szybko zorientował się, jak prężna jest miejscowa Polonia, kolorowa, kreatywna, zdolna. My tego często nie dostrzegamy, ale dla kogoś z zewnątrz, a szczególnie mającego kontakt
z Polonią w innych krajach, jest to bardzo odczuwalne. To go zdziwiło
i zachwyciło. Powstał pomysł wystawy. Zaczęliśmy zbierać materiały i tak to się zaczęło… Nie wiemy, jak się skończy. Może tylko drugą częścią wystawy
i rozszerzonym katalogiem, może dalszą ekspozycją… Ta prezentacja jest sponsorowana między innymi przez polski konsulat. Czy zechcą to zrobić ponowne, nie wiemy. Nie wiemy tez, jak „zadziała” nasza fundacja non-profit „Arts-Culture Foundation” na pozyskiwanie funduszy dla organizacji niedochodowych. Wszystko nam wyjaśni i rozświetli czas.
Jeśli chodzi o wybór prezentowanych osób... Naszym celem było pokazanie kalejdoskopu różnorodności zawodów, pasji, umiejętności i działań, prezentujących interesujące osobowości, które wnoszą różnorodność do wizerunku miasta Chicago. Oczywiście, warunkiem było polskie pochodzenie oraz umiejętność posługiwania się językiem polskim.
Z tą integracją bywa różnie… Ale faktycznie, Polacy głównie w Illinois to grupa o ogromnych pasjach, zdolnościach, chęciach działania i współdziałania. Myślę, że jest to zagadką, ale i inspiracją dla innych grup etnicznych. Co się będzie działo niebawem?
G.G.: Zapraszamy w czerwcu na ciekawą prezentację fotografii amerykańskiego twórcy pochodzenia ukraińskiego, Davida Brodskiego. Ale nie jest ważne, kim jest. Ważne są ciekawe prace, podglądanie ulicy często z ukrycia, wprawne oko obserwatora i jego wędrówki po Europie i Stanach. A poza tym koncert muzyki elektroniczno-gitarowej Mirka Mardocha. Pierwsze muzyczne doświadczenie, połączone z grą świateł… Sami jesteśmy podekscytowani…
M.G.: Zapraszamy na różnorodne warsztaty, spotkania informacyjne, biznesowe oraz promocyjne. Zachęcamy osoby o różnorodnych pasjach, które chciałyby podzielić się swoimi doświadczeniami lub zaprezentować coś nowego.
Nasza otwarta na różnorodność przestrzeń może być doskonałym miejscem do organizacji kameralnych wydarzeń, spotkań towarzyskich lub małych przyjęć.
Jesteśmy otwarci na różne pomysły kreatywnych wydarzeń w naszym Studio.
Dziękuję w imieniu bywalców za to, że jesteście... za Wasz uśmiech, życzliwość, opowieść o planach i za pyszna kawę. Powodzenia w realizacjach wszelkich!
Polski kalejdoskop - Chicago / fot.: kolekcja prywatna
Powyższe zdjęcia to zapowiedź tylko części imprez, spotkań, wystaw, przedstawień teatralnych, jakie miały miejsce w Dwell Studio Chicago.
Bezsprzecznie jest to miejsce ciekawe, przyjazne, nasze, ważne i wielokulturowe.
Rozmowę zakończyliśmy planami czerwcowymi. Wszystkie zostały zrealizowane! Jakie przewidywania na lipiec i sierpień? Sezon urlopowy, więc zbyt dużych oczekiwań mieć nie powinniśmy. Zaglądajmy na studyjną stronę internetową i facebook'ową. www.dwellstudiochicago.com . Tam informacje bieżące najpewniejsze!
A tymczasem - wysokich lotów i świetnych wrażeń ! (ac)
na urlopie!
/ SPOŁECZEŃSTWO
lipiec 2023 / 7 (11)
Krwawa bezsensowna konsumpcja
Smartfon zawojował świat, stając się najlepszym przyjacielem człowieka.
Jednak historia tego podboju ma swoją ciemną stronę.
Według najnowszych prognoz w tym roku ze smartfona będzie korzystać 6,7 miliarda ludzi, czyli prawie 84 procent mieszkańców globu. Za dwa lata liczba użytkowników ma sięgnąć 7,3 miliarda. Czy ktokolwiek spodziewał się takiego sukcesu kieszonkowych komputerów, gdy w 2007 roku Steve Jobs zaprezentował pierwszego iPhone’a? Marion D’Allard, Benjamin König i Lina Sankari postanowili przyjrzeć się temu, jaka jest cena niepohamowanego apetytu na smartfony. Dziennikarze „L’Humanité Magazine” zaprosili czytelników do kilku miejsc, gdzie przeklina się pogoń za elektronicznymi gadżetami.
Niewolnicy kobaltu
Życie smartfona zaczyna się na wyżynnych rubieżach Demokratycznej Republiki Konga (DRK). Stąd pochodzą surowce potrzebne do jego budowy. Wszyscy chyba słyszeliśmy o „metalach ziem rzadkich” (RRE), czyli piętnastu lantanowcach i dwóch skandowcach, bez których nie byłoby współczesnej cywilizacji cyfrowej. Jednak w tym regionie wcale nie są rzadkie. Zwłaszcza w prowincji Kiwu.
DRK zapewnia ponad 70 procent światowych dostaw kobaltu, eksportowanego głównie do Chin. Ponadto na terytorium tego państwa znajduje się niemal 80 proc. światowych zasobów koltanu, a także siódme co do wielkości zasoby litu. Te trzy surowce są niezbędne do produkcji nowoczesnych urządzeń elektronicznych, szczególnie baterii. Nie można zapominać o złocie, które też jest używane
w produkcji komórek. Także i ten szlachetny metal występuje w obfitości we wschodniej części DRK. Przemysł wydobywczy odpowiada za 22 procent PKB, a blisko jedna piąta ludności żyje z tych bogactw. A raczej – żyje obok nich. Wskaźnik PKB na mieszkańca jest tu jednym z pięciu najniższych na świecie.
80 procent rocznej produkcji surowcowej przypada na wielkie koncerny, które mają jakąś kontrolę nad warunkami pracy. Resztę wydobywa się na dziko w małych kopalniach odkrywkowych. Znaczny odsetek robotników stanowią dzieci. Zaczynają już dziewięciolatki. Pogoń za podziemnym bogactwem jest źródłem konfliktów. Wokół Gomy, stolicy prowincji Kiwu Północne, trwają walki o kontrolę nad kopalniami. Kongijska armia ma przeciw sobie około setki milicji i lokalnych grup zbrojnych. Najbardziej znana
i największa z nich, M23, działa w porozumieniu z rwandyjskim sąsiadem. Rwanda, która nie posiada ani jednej kopalni koltanu
i tantalu, jest jednym z największych światowych eksporterów tych minerałów. Nie udałoby się zbudować eksportowej potęgi, gdyby nie plądrowano kongijskich zasobów.
Chociaż najwięksi światowi producenci, tacy jak Apple, Samsung, Microsoft i Google, a także Unia Europejska i Kongres Stanów Zjednoczonych, wprowadzili środki mające służyć kontroli pochodzenia surowców, wyniki są dalekie od zadowalających. Surowce
z dzikich kopalń są mieszane z legalną produkcją w lokalnych punktach skupu, często prowadzonych przez chińskie firmy. A wiedza
o wyzysku w DRK z trudem przebija się do świadomości konsumentów.
Szare miasto w szarym mieście. Tak można by określić gigantyczną fabrykę firmy Foxconn w Taiyuan. Na terenie zakładu znajdujemy posterunek policji, świątynię, kino, halę sportową, restaurację i wiele więcej. Tyle że pracownicy tajwańskiego rekina biznesu Terry’ego Gou wstają o piątej rano i kończąc pracę o jedenastej wieczorem, nie mając czasu, sił ani ochoty na nic więcej.
W całych Chinach pracownicy Foxconn wiedzą, co to optymalizacja kosztów. W kwietniu tego roku firma ogłosiła, że obniża płace pracowników w Shenzhen. Równocześnie przygotowuje swoje wyjście z Chin. W kontekście amerykańsko-chińskiej wojny gospodarczej koncern może ulec pokusie dalszej relokacji produkcji do Indii, gdzie już w 2019 roku ruszyła linia iPhone’ów. Gou jest zresztą fanem Donalda Trumpa i popiera koncepcję powstrzymywania chińskiego smoka.
Decyzję o reorganizacji mógł przyspieszyć listopadowy bunt w fabryce w Zhengzhou, gdzie montuje się 70 procent smartfonów Apple sprzedawanych na świecie. Pracownicy nie chcieli się dłużej godzić na zamykanie ich w zakładzie, opłakane warunki sanitarne, brak posiłków i obiecanych premii. Zaatakowali ochroniarzy i przekroczyli szlabany bez zezwolenia. Aby zakończyć bunt, Foxconn wypłacił dodatkowe pieniądze. Jednak według relacji robotników praca jest wciąż katorżnicza i monotonna. Gou, syn policjanta, uważa, że menadżerowie mogą się wiele nauczyć z podręczników wojskowej dyscypliny.
Nie truj tyle
Agbogbloshie już dawno przestało być zwykłym przedmieściem stolicy. Dzielnica położona w niewielkiej odległości od centrum Akry przypomina ogromne śmietnisko.
Jak okiem sięgnąć piętrzą się hałdy elektrośmieci. Wszystko to przypłynęło z Europy i USA.
To jedno z dziesięciu najbardziej zanieczyszczonych miejsc na naszej planecie.
Jednak każdego dnia, przez wiele godzin, gołymi rękami i bez żadnej ochrony, setki „odzyskiwaczy” wydobywa z porzuconych smartfonów wszystko, co można odsprzedać. Głównie miedź, ale także żelazo, aluminium i metale szlachetne.
Aby oddzielić plastikowe obudowy od metali, śmieciarze podpalają odpady. Z wysypiska wydobywają się czarne pióropusze toksycznego dymu. Niebezpieczne są też płonące polimery, ołów i rtęć, prowizoryczne paleniska narażające zbieraczy na bardzo wysokie temperatury, urządzenia grożące wybuchem.
Ciągły kontakt z truciznami jest przyczyną dramatycznego pogorszenia stanu zdrowia Ghańczyków z Agbogbloshie. Według raportu WHO substancje te zanieczyszczają wszystko: „powietrze, pył, wodę i glebę”. Śmieciarze nie tylko „wdychają i połykają niebezpieczne pyły”, lecz mogą także je „roznosić do swoich społeczności i rodzin na skórze, butach i ubraniu”. Zanieczyszczenia osiadają również „na uprawach, sprzedawanej żywności i innych powierzchniach”. Skutki są katastrofalne: uszkodzenia neurologiczne, wady wrodzone, przedwczesne porody, nowotwory, uszkodzenia DNA, poważne choroby układu oddechowego…
Według prognoz ONZ do 2030 roku globalna produkcja zużytego sprzętu elektrycznego i elektronicznego (WEEE) ma osiągnąć ponad 74 mln ton w porównaniu z 54 milionami w roku 2019. To skutek gwałtownego wzrostu rynku smartfonów. Jednak, jak podaje WHO, tylko 17,4 procent WEEE wytworzonego w 2019 roku trafiło do oficjalnych systemów zarządzania lub recyklingu, a reszta została wyrzucona na nielegalne wysypiska lub poddana recyklingowi przez niekompetentnych pracowników. Tymczasem w Unii Europejskiej przepisy w tej dziedzinie są surowe. Dyrektywa z 2002 roku wprowadziła wymóg odzysku WEEE, ustanawiając zasadę odpowiedzialności producenta. A siedem tysięcy kilometrów na południe od Brukseli wyzyskiwani ludzie z Agbogbloshie każdego dnia padają ofiarą zabójczej hipokryzji bogatych krajów.
I'm a paragraph. Click here to add your own text and edit me. It's easy.
Codziennie na śmietniska trafiają tony działającej elektroniki, która zostaje wyrzucona tylko dlatego, że ktoś chciał wymienić ją na lepszy model. Powolne odejście od kupowania nowości przestaje dziwić. Jednak najgorsze jest to, co z tą elektronika stanie się później. W większości przypadków nie zostanie ona odpowiednio zutylizowana czy poddana recyklingowi. Trafi raczej na ogromne wysypiska w Afryce, gdzie przez długie lata będzie się rozkładać, zatruwając glebę szkodliwymi substancjami. Warto więc odpowiedzieć sobie na pytanie - czy nowy telefon rzeczywiście jest tego wart? / fot.: Wikimedia Commons (domena publiczna) / Chicago E-Recycling Pick Up and Shredding: 8 W Ohio St · (847) 241-6555; 1016 W Lake St · (847) 241-8388
Tekst opracowany na podstawie: L’HUMANITÉ MAGAZINE
Źródło: Forum; tytuł, zdjęcia, chicagowskie adresy: pakamera,chicago
/ SPOŁECZEŃSTWO
marzec 2023 / 3 (7)
Jak poprawić sobie humor w 5 minut nie tylko w Dniu Kobiet...
ALEKSANDRA NOWAKOWSKA
Masz czarne myśli, odczuwasz stres, nieokreślony lęk? Zastanawiasz się, jak poprawić sobie humor? Oto 5 szybkich technik na skuteczne zniwelowanie napięcia.
1. Oddychaj metodą 3-3-6
Według psychoterapeutki Darlene Mininni, autorki książki „The Emotional Toolkit”, ten rodzaj oddechu (wdech 3 sekundy, przytrzymaj powietrze przez 3 sekundy, wydech 6 sekund) odpowiada na pytanie, jak poprawić sobie nastrój – opisana technika oddychania dostarcza więcej tlenu do mózgu i aktywuje przywspółczulny układ nerwowy. Spowalnia oddech i bicie serca, rozluźnia mięśnie i naczynia krwionośne, zwiększając przepływ krwi. W efekcie tego mózg otrzymuje informację – wszystko jest w porządku, nie musisz walczyć ani uciekać. Taką technikę oddechu możemy przećwiczyć wszędzie – przy biurku, w korku, kolejce. To bezpieczny, zawsze dostępny i sprawdzony sposób na to, jak poprawić sobie humor.
2. Przytul się. Przytulanie jest dobre na wszystko
Jak poprawić humor? Badania udowadniają, że 20-sekundowe przytulenie na tyle podnosi poziom oksytocyny, że nastrój od razu jest lepszy (w mózgu zachodzi wówczas szereg procesów chemicznych). Terri Orbuch, psychoterapeuta, pisze o tym w książce „Finding Love Again: Six Simple Steps to a New and Happy Relationship”. Poprawa nastroju w 30 sekund? To możliwe! Dotyk, ciepło i zanurzenie się w czynności dotyku i bliskości to gwarancja na to, jak poprawić sobie nastrój.
3. Bądź dla siebie dobra
Deborah Serani, psycholożka i autorka książki „Living with Depression”, jako jeden ze sposobów na poprawę nastroju doradza bycie ze sobą przez 5 minut, a konkretnie tak, by: nic nie robić; opróżnić umysł ze złych myśli, wyobrażając sobie jakąś przyjemną i spokojną scenę; podczas oddechu poczuć przeponę; zamknąć oczy, poleżeć w bezruchu; skoncentrować się na tym, co czujesz w ciele, i oddychać do tego miejsca.
4. Świadomie przekieruj uwagę – skuteczny sposób na to, jak poprawić sobie nastrój
Jeśli masz już dość kłopotliwych myśli, odwróć od nich uwagę. Jak poprawić sobie humor w bardzo prosty sposób? Włącz film (np. dobrą komedię), poczytaj wciągającą powieść, wybierz się na rower, skupiając się na tym, co widzisz przed sobą.
5. Medytuj
Medytacja wycisza umysł. Regularna praktyka sprawia, że nie reaguje on tak błyskawicznie na sytuacje stresowe i uczy, jak poprawić humor, gdy staniemy w obliczu trudnej sytuacji. Darlene Mininni porównuje medytację do podnoszenia ciężarów. Taki trening wzmacnia ciało, doprowadzając do tego, że ponoszenie ciężkich rzeczy staje się o wiele łatwiejsze. Naszym największym ciężarem codzienności jest stres. Medytacja uczy go „dźwigać” z łatwością. Dlatego warto przez przynajmniej przez pięć minut posiedzieć spokojnie, koncentrując się na oddechu. A kiedy przychodzi myśl – pozwolić odpłynąć jej jak chmurze i wrócić uwagą do oddechu. To jeden ze skuteczniejszych sposobów na to, jak poprawić humor i poczuć wewnętrzny spokój.
Drogie Panie...
Na wczoraj, dzisiaj i jutro...
spokoju,
radości,
uczucia
i doskonałości!
redakcja pakamery.chicago
/ SPOŁECZEŃSTWO
luty 2023 / 2 (6)
Eleonora ma pod opieką najsłynniejszego Dawida świata
ELISABETTA POVOLEDO / DOROTA SUŁKOWSKA
Czczony we Włoszech posąg nie zamierza się sam odkurzyć. Wtedy z pomocą przychodzi Eleonora Pucci.
Zadaniem Pucci jako wewnętrznej konserwatorki Galerii Akademii jest regularne odkurzanie Dawida, rzeźby Michała Anioła / fot. Scott M Haskins (fineartconservationlab.com)
Dawid, rzeźba Michała Anioła / fot. Wojciech Olaf
Ważyński; (sprawa.pl)
FLORENCJA, Włochy. Wyobraź sobie pracę, która pozwala nawiązać bliskość – i to dosłowną bliskość – z jednym z najsłynniejszych posągów na świecie.
To dodatek do wynagrodzenia, jaki przysługuje muzealnej konserwatorce w Galerii Akademii we Florencji Eleonorze Pucci. Jej zadaniem jest regularne odkurzanie Dawida Michała Anioła, co ostatnio opisała jako radosne, choć nieco wykańczające nerwowo.
Możliwość przyczynienia się, nawet w niewielki sposób, do zachowania piękna Dawida sprawia, że jej „praca jest najlepsza na świecie". „Czy jest bowiem coś wspanialszego niż przekazywanie piękna?" – pyta Pucci.
Oko w oko z Dawidem
W poniedziałkowy poranek – w jedynym dniu w tygodniu, w którym Galeria jest zamknięta dla odwiedzających – po muzeum echem niósł się brzdęk metalu, gdy specjalistyczna ekipa w przestronnej rotundzie, w której stoi Dawid, budowała wieżę z rusztowania. Tego ranka wieża miała być ostrożnie przesuwana, tak aby Pucci mogła sięgnąć ze wszystkich stron do wysokiej na 5,17 m rzeźby.
Pucci zwinnie wspięła się na górę, aż stanęła oko w gigantyczne oko z posągiem, który Michał Anioł wyrzeźbił z pojedynczego bloku marmuru w latach 1501-04, tworząc pierwszą nagą, kolosalną rzeźbę od czasów starożytnych. Dla Dawida Galeria Akademii jest domem od 1873 roku.
Praca Eleonory zaczyna się od wykonania zdjęcia w dużym zbliżeniu, by móc lepiej obserwować stopień zużycia materiału
i zweryfikować, ile kurzu i zanieczyszczeń (o mikroskopijnych rozmiarach) osadziło się na posągu od ostatniego czyszczenia.
Zmienia się to w zależności od pory roku, liczby odwiedzających i rodzaju ubrań, które mają na sobie. Mikroskopijne włókna mogą osadzać się na maleńkich pajęczynach w zagłębieniach rzeźbionych włosów Dawida. „To całkowicie normalne" – wyjaśnia rzeczowo Pucci. Jest to tylko kolejny powód do tego, by stale monitorować prowadzone prace.
Potem zaczyna się odkurzanie.
Używając maleńkiego pędzelka z syntetycznym włosiem („Lepiej wychwytuje kurz"), Pucci zaczyna delikatnie gładzić głowę Dawida, unosząc drobniutkie cząsteczki, które natychmiast zasysa mały odkurzacz zaprojektowany specjalnie do czyszczenia muzealnych zbiorów rzeźb i architektury. Jest on przymocowany na jej plecach i przypomina protonowy plecak z filmów „Pogromcy duchów".
Konserwatorka nie spieszy się (odkurzanie zwykle zajmuje cały ranek), wykonując lekkie, wymiatające ruchy i w pewnym momencie pieszczotliwie dotykając wierzchem dłoni kamiennego policzka kolosa. Po prawie czterech latach pracy Eleonora zaczęła żywić głębokie uczucie do Michała Anioła i jego geniuszu.
Jak mówi, odkurzanie Dawida wywołuje u niej „wielkie emocje" i podziw dla artysty, który był w stanie wydobyć tak wielkie piękno
z kamienia. Te same uczucia pojawiają się, kiedy odkurza tzw. jeńców lub niewolników Galerii, czyli cztery figury zaprojektowane przez Michała Anioła do mauzoleum papieża Juliusza II, które nie zostały ukończone. "W jeńcach – jak mówi Pucci – widać jego technikę, ślady dłuta. Wchodzi się w jego proces myślowy. Daje to wyobrażenie tego, jak podchodził do marmuru, by wydobyć z niego postaci, które zgodnie z jego przekonaniem były uwięzione w środku".
Odkurzanie odbywa się przy użyciu pędzelka z syntetycznym włosiem, który delikatnie unosi drobniutkie cząsteczki, zbierane przez specjalny odkurzacz.../ fot. Scott M Haskins (fineartconservationlab.com)
Choć Dawid odkurzany jest sześć razy w roku, nie był gruntownie czyszczony od 2004 roku, kiedy obchodził swoje 500-lecie, a i to wywołało zaciętą kłótnię o najlepszą metodę, jaką należało zastosować.
Nie tylko Dawid
I chociaż Dawid cieszy się szczególnymi względami, sporą część swych dni Pucci poświęca na utrzymanie całej kolekcji muzeum w jak najlepszym stanie. Sprawdza obrazy i drewniane ramy, wypatrując zniekształceń, odchodzącej farby czy pierwszych śladów obecności korników.
Jak mówi Cecilie Hollberg, dyrektorka Galerii, wszystkie dzieła sztuki zostały niedawno skontrolowane, gdy muzeum przeszło gruntowny remont, „by wprowadzić je w XXI wiek".
Renowacja w 2020 roku zbiegła się w czasie ze związanym z pandemią lockdownem, co pozwoliło na przeprowadzenie kapitalnego remontu systemów klimatyzacji, elektryki i oświetlenia bez sprawiania trudności odwiedzającym. Udało się też uniknąć planowanych początkowo nocnych prac.
Hollberg dodała, że renowacja muzeum była też okazją, by „stworzyć dla Dawida nieco konkurencji" w postaci lepiej zaprezentowanych innych dzieł sztuki z muzealnej kolekcji, które często odgrywają drugorzędną rolę wobec arcydzieła Michała Anioła.
„Chciałam oddać należny hołd każdej pracy, zapewniając muzeum równowagę" – wyjaśniła.
Otwarcie niedawno kolekcji gipsowych modeli autorstwa XIX-wiecznego rzeźbiarza Lorenza Bartoliniego sprawiło, że Galeria „jest czymś, z czego florentczycy mogą być na nowo dumni".
Zaledwie kilka kroków dalej, za sławną renesansową katedrą florencką, na głównym placu miasta Piazza della Signoria konserwatorzy w tym miesiącu bardziej gruntownie czyścili kopię Dawida, którą zainstalowano tam w 1910 roku.
Miała ona zastąpić oryginał – zamówiony w 1501 roku przez Republikę Florencką jako symbol jej wolności i autonomii, a przeniesiony do muzeum w XIX wieku w obawie o jego ochronę konserwatorską. Specjalnie dla rzeźby wybudowano wtedy Galerię Akademii.
Także na placu konserwatorzy ustawili rusztowanie, aby lepiej przymocować kompresy z pulpy do ramion, pleców i pośladków posągu.
Nasączone nietoksycznymi chemikaliami kompresy służą do usuwania zanieczyszczeń i zabijania mchów, glonów i porostów, które mogą tworzyć się na marmurze z powodu ciągłego narażenia na działanie czynników atmosferycznych. Stojący na zewnątrz posąg jest również podatny na erozję wietrzną, chociaż częściowo ochrania go od tyłu florencki ratusz Palazzo Vecchio.
Linda Bartolozzi, jedna z konserwatorek, powiedziała, że po wyczyszczeniu posągu zostanie on w razie potrzeby wygładzony, a następnie pokryty środkiem ochronnym, aby był odporny na warunki atmosferyczne. „Jest on jednak w dobrym stanie" – dodała.
Największy wróg sztuki? Wandalizm
W marcu Bartolozzi i jej zespół musieli przeprowadzić pilną interwencję, bo pewien mężczyzna podpalił czarne sukno, którym burmistrz Florencji Dario Nardella przesłonił replikę Davida w proteście przeciwko wojnie w Ukrainie. Jak powiedziała konserwatorka, syntetyczny materiał stopił się i pozostawił na posągu ślady.
Giorgio Caselli, architekt, który nadzoruje konserwację dzieł sztuki eksponowanych we Florencji na świeżym powietrzu, twierdzi, że wandalizm jest główną przyczyną uszkodzeń zbioru miejskich rzeźb.
„Ludzie, wandale, są prawdopodobnie największym problemem dziedzictwa kulturowego miast takich jak Florencja. Niewłaściwych zachowań jest zbyt wiele" – powiedział Caselli.
Wspomniał o pojawiających się na pałacach prawie każdego dnia znakach graffiti, turystach zamieniających fontanny w osobiste łazienki i niesfornych kibicach piłkarskich przyjeżdżających do miasta na mecze. „To obecnie najbardziej agresywne ataki" – wyjaśnił.
Konserwacja miejskich zabytków postępuje według planu, a choć doszło do ataku na replikę Dawida, prace przy niej prowadzone są zgodnie z harmonogramem. Oczywiście program ten nie uwzględnia regularnego odkurzania.
„O to dba deszcz" – wyjaśnia Caselli. (The New York Time / Wysokie obcasy)
/ KULTURA społeczeństwo
luty 2023 / 2 (6)
co gra, to obyczaj...
DANE CHYŁA
Piłka nożna – pierwsza pasja chłopców, weekendowa rozrywka pantoflarzy, najpopularniejszy sport na ziemi. Dla niektórych królowa wszystkich dyscyplin, dla innych zaś „głupia gra”, w której 22 facetów z językami na wierzchu biega za łaciatą piłką.
Dla jednych X, dla drugich Y. Kontrowersje można mnożyć. Co takiego robi z człowiekiem, że ten jest w stanie dla niej wstrzymać oddech przed
telewizorem? Żeby to zrozumieć, trzeba tak naprawdę wstać z kanapy i samemu wybrać się na stadion. Do dziś pamiętam swój pierwszy mecz na żywo: Polska kontra Irlandia. Zupełnie inne doświadczenie. Przez telewizor nie byłem w stanie zobaczyć tego, jak tworzy się przedmeczowa atmosfera: nie widziałem śpiewających kibiców, nie słyszałem odgłosów trąbek, nie szedłem ramię w ramię z podpitymi fanami.
Fot. Guillaume de Germain
A kiedy wybrzmiewa pierwszy gwizdek, kibicujesz albo zamykasz buzię i nie jesteś w stanie oderwać wzroku od murawy. Do tego stopnia, że gdy czujesz głód, pragnienie, potrzebę załatwienia się, jesteś gotów torturować własne ciało do zakończenia pierwszej połowy. Taka jest właśnie piłka nożna – jesteś jej totalnie podporządkowany, zmusza cię do przekraczania własnych granic wytrzymałości, oferując w zamian całą gamę emocji: radość, smutek, zaskoczenie, niepokój, gniew, ciekawość. Nie ma mowy jednak, żebyś choć przez chwilę poczuł wstręt.
Moja lojalność wobec piłki z czasem została wystawiona na próbę. Jako nastolatek zacząłem interesować się innymi dyscyplinami,
w tym amerykańskimi, które przez swoją odmienną naturę bywają dla Europejczyków trudno przyswajalne. Jedną z nich był baseball – czyli amerykańska wersja palanta. Dla nas gra z cyklu: słyszałem, ale nie oglądam.
Ja za to wkręciłem się na maksa. Do tego stopnia, że zdarzało mi się zarywać nocki, aby do samego końca śledzić wynik spotkań. Dość szybko też pojawiła się pokusa obejrzenia meczu baseballu na żywo i przeżycia nowych, nieznanych dotąd wrażeń. I tak wylądowałem na lotnisku JFK, by dzień później pójść na mecz „Jankesów” z „Czerwonymi Skarpetkami”. Moja ekscytacja sięgała zenitu. Nowy Jork, baseball i słynny Yankee Stadium. Gratka dla takiego fana jak ja.
Fot. Chanan Greenblatt
Fot. Kale Desantis
Fot. Jose Morales
W drodze na stadion zauważyłem jednak, że coś jest nie tak. Kibice nie zachowywali się „tak jak powinni”: zero okrzyków bojowych, żadnych przyśpiewek, machania szalikami, dmuchania
w trąbki czy w znane z MŚ w RPA wuwuzele. Nie zauważyłem też, aby jakaś grupka osób zataczała się pijana przed bramkami wejściowymi; w Polsce
i Anglii zdarzało się to często, choć rzecz jasna nie stanowiło żadnej normy kulturowej wśród fanów. Tutaj jednakże trudno było nawet o odosobniony przypadek pijaństwa. Pomyślałem: co jest grane?
Wszyscy zachowywali się strasznie spokojnie i tak bardzo grzecznie, że przez chwilę zwątpiłem w to, że mam w ręku wejściówkę na wielkie derby, najbardziej prestiżowe starcie między dwoma największymi rywalami tej dyscypliny. Wyglądało to tak, jakbym zmierzał na lokalny festiwal smaków,
a nie miejsce kultu amerykańskich gladiatorów. Czułem niemałe zaskoczenie.
Uznałem jednak, że nie warto przejmować się nieudanym wstępem, bo skoro duch sportowej rywalizacji nie wstąpił w nikogo przed obiektem, to dojdzie do tego w środku, gdy wszyscy zebrani usiądą już na swoich miejscach i powoli, jeden za drugim zaczną przesiąkać jego mocą. Może takie są bejsbolowe zwyczaje.
Gdy znalazłem się już wewnątrz obiektu, zrozumiałem, że właściwie nic nie wiem o tej grze. Wbrew oczekiwaniom, ponad 40 tysięcy osób ubranych w biało-niebieskie pasiaste koszulki i czapki ze słynnym logiem „NY” przybyło do świątyni baseballu urządzić sobie… piknik.
To nie żart. Co druga osoba, którą mijałem, miała
w ręce hot doga lub piwo. Ludzie przynosili na swoje miejsca ogromne kubełki frytek, popcornu lub skrzydełek (niektórzy dobierali do kompletu czteropaki z litrowymi Pepsi, albo pokaźną porcję lodów) i brudzili bezwstydnie w nich ręce. Jeśli ktoś miał ochotę na dokładkę, nie czekał, jak w piłce, do następnej przerwy, tylko od razu udawał się do punktu gastro. Mega-obżarstwo i totalny brak powściągliwości. Masowej uczcie towarzyszyły salwy śmiechu, radosne pogaduszki o błahostkach, bujanie się w rytm przedmeczowej muzyki. Muzyki popularnej, współczesnych hitów, a nie klubowego hymnu. W rzędzie przede mną dwójka mężczyzn
w średnim wieku rozmawiała na temat cen ubezpieczeń samochodów, a nastolatka dwa siedzenia dalej przez większość czasu gapiła się na telefon, by w połowie meczu zerwać się z miejsca
i zatańczyć w rytm puszczonej muzyki.
Byłem zdumiony. Nie myślałem, że stadion sportowy może służyć jako przestrzeń do pożerania fast-foodów, pogawędek o życiu, śpiewania przebojów, tańca; zabawy zupełnie niezwiązanej ze sportem. Czy kogoś w ogóle obchodziło to, co się działo na boisku? Nie wiem.
Mam pewność co do jednego. Baseball w odróżnieniu od piłki nożnej pozwala ci decydować, jak chcesz spędzić podczas meczu czas. A możesz robić, co tylko chcesz, w dodatku bez poczucia skrępowania czy obawy przed ominięciem „zagrania roku”. Skąd taki komfort? Sympatycy widocznie uważają, że baseball jest dla ciebie, a nie ty dla baseballu.
A co w sytuacji, gdy tak jak podczas meczu piłki, chcesz poświęcić mu całą swoją uwagę? Cóż, ja spróbowałem. Skończyło się źle:
w połowie spotkania nie wytrzymałem tempa i… zasnąłem. (Pismo prywatne)