top of page

/ KULTURA wydarzenia / sztuka

Muzeum Narodowe w Warszawie
„Witkacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia.”



Pod skórą Witkacego

Stanisław Błaszczyna

5.webp
4_edited.jpg
8.webp
6.webp

    Pisał o nim Gombrowicz: „Nigdy nie był w stanie spoczynku, zawsze naprężony, dręczący siebie i innych nieustannym aktorstwem, żądzą epatowania

i skupiania na sobie uwagi, wiecznie bawiący się okrutnie ludźmi. (…) Nic bardziej pokręconego, dziwacznego, trudnego niż jego sposób mówienia, obliczony na efekt, zawsze na pograniczu zgrywy, błazeństwa, cyrku.”

     Gombrowicz  ze swoją przenikliwością jak zwykle trafia w sedno, a to co mówi o Witkacym jako o osobie, doskonale charakteryzuje również jego twórczość.

      Fascynująca wystawa w warszawskim Muzeum Narodowym zaskoczyła mnie swoim rozmachem,

a skomasowanie w jednym miejscu setek fotografii, rysunków, portretów i obrazów Witkiewicza wraz 

z artefaktami umożliwiającymi kontekstualizację twórczości Witkiewicza, pozwoliła na zagłębienie się

w dziwnym – zarazem pociągającym, jak i odpychającym – świecie genialnego ekscentryka z Zakopanego.

      Witkacy był twórcą totalnym i taka też jest ta wystawa

– mimo, że skupia się raczej na jego twórczości plastycznej. Filozofia i pisarstwo znajdują się w tle, ale za to monstrualna osobowość i wyobraźnia tego „połykacza haszyszów, morfinomana, megalomana, schizofrenika, paranoika, kpiarza, cynika, perwersiarza, pseudowariata i dadaisty” (znowu Gombrowicz) unosi się nad wszystkim, niczym jakiś kosmiczny potwór z jego wizyjnych obrazów.

     Wprawdzie zgromadzone na wystawie rysunki Witkacego wydały mi się jakimiś (znajdującymi się często na granicy pornografii) bazgrołami erotomana

z dowcipem na  poziomie gimbazy, to  portrety  utwierdziły  mnie tylko w przekonaniu jakim Witkacy wielkim artystą był. Bo te prace są po prostu genialne, zarówno pod względem plastycznego artyzmu

i pewności ręki, jak i głębi oddania psyche portretowanych ludzi, czyli uchwycenia ich charakterologicznych osobliwości. A przy tym inwencja portrecisty, jeśli chodzi o autorskie potraktowanie modela – czyli obdarzenie go jakimś wyobrażeniowym emploi ustalonym arbitralnie, wraz z formą, przez twórcę – jest imponująca.

     Sam tytuł wystawy „Witkacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia.” doskonale oddaje to, co było esencjonalne dla postrzegania świata przez Witkiewicza, czyli nadwrażliwą czułość na zachodzące zmiany: postępującą dehumanizację mas, mechanizację życia, militaryzm, narodziny totalitaryzmów i osuwanie się Europy w wojenną przepaść. Kulminacją jego pesymizmu i strachu przed nadchodzącą katastrofą – zniewoleniem Polski i krwawą łaźnią jaką zaczęła urządzać sobie Europa – było samobójstwo. (Notabene dokonane następnego dnia po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski. Co ciekawe, wystawę tę odwiedziłem dokładnie w rocznicę śmierci Witkiewicza

i sam nie wiem, co sądzić o tej koincydencji.)

     Wydaje mi się, że ekscentryzm i błazenada, karykaturalizm i szyderstwo, eksces i nadużycie, wygłup

i dysfiguryzacja – zarówno w sposobie zachowania, jak

i w twórczości Witkacego – były sposobem ucieczki przed tym, co się działo ze światem. Wyglądało to tak, jakby Witkacy wolał przeżywać koszmar, wariactwo

i horrendum, które sam tworzył (ale nad czym miał kontrolę), niż to, które serwowała mu rzeczywistość, (bo tej kontroli tutaj już nie posiadał).

pakamera  październik 2022 / 2 (2)

Witkacy.webp
3.webp
2.webp
7.webp
9.webp
14.webp

     Witkacy był twórcą totalnym i taka też jest ta wystawa – mimo, że skupia się raczej na jego twórczości plastycznej. Filozofia

i pisarstwo znajdują się w tle, ale za to monstrualna osobowość i wyobraźnia tego „połykacza haszyszów, morfinomana, megalomana, schizofrenika, paranoika, kpiarza, cynika, perwersiarza, pseudowariata i dadaisty” (znowu Gombrowicz) unosi się nad wszystkim, niczym jakiś kosmiczny potwór z jego wizyjnych obrazów.

     Wprawdzie zgromadzone na wystawie rysunki Witkacego wydały mi się jakimiś (znajdującymi się często na granicy pornografii) bazgrołami erotomana z dowcipem na poziomie gimbazy, to portrety utwierdziły mnie tylko w przekonaniu jakim Witkacy wielkim artystą był. Bo te prace są po prostu genialne, zarówno pod względem plastycznego artyzmu i pewności ręki, jak i głębi oddania psyche portretowanych ludzi, czyli uchwycenia ich charakterologicznych osobliwości.

A przy tym inwencja portrecisty, jeśli chodzi o autorskie potraktowanie modela – czyli obdarzenie go jakimś wyobrażeniowym emploi ustalonym arbitralnie, wraz z formą, przez twórcę – jest imponująca.

     Sam tytuł wystawy „Witkacy. Sejsmograf epoki przyspieszenia.” doskonale oddaje to, co było esencjonalne dla postrzegania świata przez Witkiewicza, czyli nadwrażliwą czułość na zachodzące zmiany: postępującą dehumanizację mas, mechanizację życia, militaryzm, narodziny totalitaryzmów i osuwanie się Europy w wojenną przepaść. Kulminacją jego pesymizmu i strachu przed nadchodzącą katastrofą – zniewoleniem Polski i krwawą łaźnią jaką zaczęła urządzać sobie Europa – było samobójstwo. (Notabene dokonane następnego dnia po wkroczeniu wojsk sowieckich do Polski. Co ciekawe, wystawę tę odwiedziłem dokładnie w rocznicę śmierci Witkiewicza i sam nie wiem, co sądzić o tej koincydencji.)

     Wydaje mi się, że ekscentryzm i błazenada, karykaturalizm i szyderstwo, eksces i nadużycie, wygłup i dysfiguryzacja – zarówno

w sposobie zachowania, jak i w twórczości Witkacego – były sposobem ucieczki przed tym, co się działo ze światem. Wyglądało to tak, jakby Witkacy wolał przeżywać koszmar, wariactwo i horrendum, które sam tworzył (ale nad czym miał kontrolę), niż to, które serwowała mu rzeczywistość, (bo tej kontroli tutaj już nie posiadał).

13.webp
15_edited.jpg

     Dochodziły do tego eksperymenty z narkotykami, używkami i wszelkiego rodzaju środkami odurzającymi.

     W tym wszystkim teoria Czystej Formy i tęsknota za uczuciami metafizycznymi jawią się jak marzenia ściętej głowy (w końcu Witkacy podciął sobie tętnicę żyletką).

     Pozostawił po sobie niepokój, ale i komediowy relief. Przetrwało to w jego dziwnej literaturze i filozofii, w intrygujących obrazach

i karykaturalnych gestach – ale też w anegdotach, które bawią, mimo że pod ich skórą są nerwy przerażonego, choć nienasyconego życiem człowieka  (wystawa czynna do 9 października'22).

11.webp
10.webp
Witkacy w anegdocie i opowieści

WITKACY w anegdocie i opowieści

Czermanski_Witkacy__edited.jpg

anegdoty i opowieści o WITKACYM

karykaturaSIW.jpg

Zdzisław Czermański (1900-1970); Karykatura Stanisława Ignacego Witkiewicza,
"Wiadomości Literackie" 1927,
nr 30

" W walce ze mną wrogowie moi opierają się łatwo o swój – fikcyjny przeważnie, jak twierdzę – autorytet i o moją „negatywną sławę”, wyrobioną mi przez niewykwalifikowanych osobników, a nawet zwykłych potwarców i oszczerców. Natchniona przez „Skamandra” karykatura Czermańskiego dobitnie ilustruje ten pogląd: „Nieprzytomny matoł coś bredzi, a słucha go

z zachwytem tłum kretynów”. Nic bardziej niezgodnego

u rzeczywistością; obiektywnie: wcale inteligentny i dość wykształcony facet mówi

o dosyć trudnych rzeczach. Paru inteligentnych ludzi słucha go

z uwagą, a tłum durniów wymyśla mu, podniecony przez perfidnych i świadomych braku słuszności podżegaczy".

S.I. Witkiewicz, Tchórze, niedołęgi czy "przemilczacze" (Słonimski, Winawer et Comp.), „Gazeta Polska” 1932, nry 147-150, (w:) Dzieła zebrane. [Tom 11:] Pisma krytyczne i filozoficzne. Opracował Janusz Degler, PIW, Warszawa 2015

Uslyszana dawno od Keta Puzyny:  Klient Firmy Portretowej długo przyglada się swemu portretowi i konstatuje:- Nie jest to arcydzieło sztuki.Na to Witkacy:- Bo i model nie jest arcydziełem natury.

  • Gombrowicz o Witkacym
    Olbrzymi karzeł.
    "Pierwsza moja wizyta u Witkacego: dzwonię, otwierają się drzwi, w ciemnym przedpokoju potworny karzeł rośnie – to Witkacy otworzył drzwi w kucki i z wolna się podnosił..."

    Źródło: Witold Gombrowicz, Dziennik 1953-1956, Instytut Literacki, Paryż 1957, s. 213.
    We Wspomnieniach polskich ta scena ujęta jest szerzej:

  • "Jako się rzekło, to Bruno zaprowadził mnie do Witkacego. Wydrapaliśmy się na któreś tam piętro    z podwórka na ulicy Brackiej, dzwonimy – ja nieco zemocjonowany opowieściami, jakie krążyły               o dziwactwach i szaleństwach tego człowieka, tak świetną obdarzonego inteligencją – i naraz                    w otwierających się drzwiach ukazuje się olbrzymi karzeł, który zaczyna rosnąć w oczach... to Witkacy otworzył nam drzwi w kucki i powoli się podnosił. Lubił te kawały! Mnie jednak one nie bawiły. Witkacy od pierwszej chwili zmęczył mnie i znudził – on nigdy nie był w stanie spoczynku, zawsze naprężony, dręczący siebie i innych nieustannym aktorstwem, żądzą epatowania i skupiania na sobie uwagi, wiecznie bawiący się okrutnie ludźmi... Wszystkie te wady, będące także moimi, oglądałem teraz jak          w krzywym zwierciadle, spotworniałe i wydęte do rozmiarów apokaliptycznych. Pokazywał nam »muzeum okropności«, którego ozdobą było coś, co on nazywał zasuszonym językiem noworodka, i włos jakiś, który rzekomo był włosem Bejlisa, tudzież list erotomanki, rzeczywiście rozpustny do obrzydliwości. Ja powiedziałem: – Ależ niechże pan nie pokazuje nam takich rzeczy! Przecież to niewłaściwe! Przyjrzał mi się uważnie. – Niewłaściwe? – zapytał. Był trochę zbity z tropu.        A mnie znowu nawiedziła moja mania, żeby być artystą i cyganem w bogobojnych domach ziemiańskich, ale ziemianinem i nawet szlachcicem wśród cyganów, intelektualistów i artystów. Niewłaściwe! Ten połykacz haszyszów, morfinoman, megaloman, schizofrenik, paranoik, kpiarz, cynik, perwersiarz i dadaista i pseudowariat chyba od lat nie słyszał takiej naiwności... Niewłaściwe! Z mojej strony był to instynkt samoobrony, wiedziałem, że jeśli z miejsca nie przeciwstawię się Witkacemu, on mnie pożre, zdominuje, włączy do swego rydwanu. Nie mógł obcować z ludźmi jak równy z równymi. Musiał być na świeczniku; jeśli w towarzystwie na chwilę przestawał być centrum zainteresowania, umierał."

  • Źródło: Wspomnienia polskie, w: Wspomnienia polskie. Wędrówki po Argentynie, Instytut Literacki, Paryż 1982,       s. 114-115.

pokoj.jpg
Stern.jpg

Przesławny sznycel
Rzecz dzieje się w pociągu

z Krakowa do Zakopanego, jak łatwo sprawdzić, 1 lipca 1921 r. (ewenement: datowana anegdota!). "Witkacy zasiadł na jedynym wolnym miejscu. Bledszy był niż zwykle, a zachowaniem swym zdradzał wyraźny niepokój. Co chwila, pamiętam, wyjmował

z kieszeni małe lusterko, ogladając

w nim starannie swoje oczy

i ściągając przy tym wskazującym palcem dolne ich powieki. »Za chwilę stanie się coś strasznego«, mruczał przy tym, siejąc niepokój wśród przypadkowych towarzyszów podróży [...]. W pewnym momencie nawiązaliśmy rozmowę. [...] Oczywiście zaczęło się mówić

o premierze »Tumora«. Witkacy

z nieporównanym humorem opowiadał perypetie owej minionej, popremierowej nocy »szaleństw«,

i o tym, jak w restauracji schował do skórzanego portfelu wielki sznycel po wiedeńsku z jajkiem, a to ku przerażeniu współbiesiadników i zgorszeniu kelnerów. To było coś dla mnie!"


Źródło: Roman Jasiński, "Zmierzch starego świata. Wspomnienia 1900-1945", Wydawnictwo Literackie, Kraków 2006, s. 236-237. 

rysunek w tytule: Zdzisław Czermański, Portret Witkacego
Reprodukcja w: Kolorowi ludzie, 1966 Londyn

źródło: https://witkacologia.eu/

/ KULTURA sztuka / historia

pakamera  październik 2022 / 2 (2)

Krótka historia

Krótka historia długiej tkaniny i siedmiu obrazów Bractwa świętego Łukasza 

Anna Czerwińska

         Tkanina była długa, dwunastometrowa, a jej szerokość dochodziła niemal do czterech metrów. Powstała w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, a jej autorem był malarz, projektant tkanin i późniejszy pedagog, Mieczysław Szymański. Warszawiak. Związany z tym miastem do końca. Również  z Akademią Sztuk Pięknych. Zanim stworzył pracownię tkaniny na ASP, dał się poznać jako znakomitość od pędzla i współtwórca awangardy lat trzydziestych. Już wówczas interesowało go – poza malarstwem - tkactwo i zdecydował się na udział w konkursie na projekt makaty przeznaczonej do polskiego pawilonu światowej wystawy w Paryżu w 1937 roku. To wówczas powstał kolos o wyżej podanych wymiarach. Makatę projektu Mieczysława Szymańskiego wykonano w technice mieszanej kilimu, haftu i aplikacji. Tkały, szyły, haftowały hafciarki pod wymagającym okiem Marii Łomnickiej-Bujakowej.  Gobelin zawieszono w głównej rotundzie pawilonu, ponad przejściem do ogrodu. Przedstawiał cztery sceny otoczone ozdobną bordiurą: król Jan III Sobieski z cesarzem Leopoldem po zwycięstwie pod Wiedniem, król z królową Marysieńką w otoczeniu dam dworu, Anioł Pokoju oraz Alegoria Zwycięstwa. Ta barwna, wielopostaciowa kompozycja wyróżniała się nowatorskim

i zaskakującym połączeniem technik i materiałów - użyciem wełny, jedwabiu, lnu i szychu o różnych grubościach splotów. Szymański konkurs wygrał i tak naprawdę to zdecydowało o jego dalszych poczynaniach artystyczno-pedagogicznych. Ta sama tkanina, rozcięta na cztery osobne części – sceny, została wykorzystana po raz drugi jako dodatkowa dekoracja polskiego pawilonu na nowojorskiej wystawie w 1939 roku.

         Propozycja udziału Polski w nowojorskiej Wystawie Ṡwiatowej

w 1939 roku była wyzwaniem nie do odrzucenia, mimo znikomej ilości czasu na przygotowania. Komisarzem pawilonu polskiego na nowojorskiej ekspozycji został baron Stefan (Stephen) Kyburg de Ropp. Wspólnie z Ministerstwem Spraw Zagranicznych zdecydował

o wystroju sali honorowej pawilonu polskiego i zamówieniu siedmiu obrazów przedstawiających sceny z historii Polski. Szukano wykonawców. Zdecydowano się na propozycję Bractwa świętego Łukasza z pracowni profesora Tadeusza Pruszkowskiego przy Akademii Sztuk Pięknych.

        Tematy obrazów wybrała komisja kierowana przez profesora Oskara Haleckiego. Były to:

"Spotkanie Bolesława Chrobrego z Ottonem III u grobu św. Wojciecha (rok 1000)"

"Przyjęcie chrześcijaństwa przez Litwę (rok 1386)"

"Nadanie przywileju jedlneńskiego-krakowskiego (rok 1430)"

"Unia Lubelska (rok 1569)"

"Uchwalenie konfederacji warszawskiej o wolności religijnej (rok 1573)"

"Odsiecz Wiednia (rok 1683)"

"Konstytucja 3 Maja (rok 1791)"

 

Do obrazów dołączono makaty według projektu Mieczysława Szymańskiego, opiewające sukcesy militarne i potęgę Rzeczpospolitej Obojga Narodów za czasów króla Jana III Sobieskiego:

"Alegoria zwycięstwa!"

"Król z cesarzem Leopoldem po zwycięstwie wiedeńskim"

"Król z Marysieńką w otoczeniu dam dworu"

"Anioł"

         Makaty poprawiono, przygotowano do eksponowania. "Łukaszowcy" zaś w Kazimierzu Dolnym, w domu profesora Pruszkowskiego tworzyli obrazy w jednorodnej, dekoracyjnej stylistyce wczesnego renesansu. Dzisiaj one nas zadziwiają, ale wówczas była to „stylizowana awangarda”, która – poprzez inność - nie bardzo odpowiadała przeciętnemu odbiorcy. Siedem dzieł Łukaszowców zaprezentowano w warszawskiej Zachęcie, potem popłynęły na pokładzie m/s Batory do Nowego Jorku i zawisły w sali honorowej (Hall of Honor) polskiego pawilonu.

    A pawilon, zaprojektowany przez Jana Cybulskiego

i Jana Galinowskiego, był okazały! 70 tysięcy stóp kwadratowych (21336 metrów kwadratowych) z wieżą

z tarczami z brązu, na których widniały herby polskich regionów administracyjnych. Powierzchnię wystawienniczą zapełniało około 11 tysięcy eksponatów, które przypłynęły razem z obrazami.

        Wystawa Światowa w Nowym Jorku w 1939 roku (nazywana też The World of Tomorrow, czyli Świat Jutra) była jedną z największych wystaw, przedstawiająca najnowsze wynalazki z całego świata i ich praktyczne wykorzystanie takie jak: telewizja, fotografia barwna czy kolej dużych prędkości (wyeksponowano wówczas włoski pociąg elektryczny ETR 200, który kursował po Włoszech z prędkością 203 km/godzinę oraz amerykańską lokomotywę spalinową E4, jeżdzącą po Stanach Zjednoczonych z niewiele mniejszą prędkością - 186 km/godzinę). Wstęgę otwarcia przeciął prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Roosevelt oraz Albert Einstein. Wystawę otwarto dla zwiedzających 30 kwietnia 1939 roku w 150. rocznicę złożenia przysięgi przez pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych – Jerzego WaszyngtonaPo wojennych i finansowych perturbacjach cztery tkaniny Szymańskiego, razem z historycznymi obrazami autorstwa "Łukaszowców", zostały przez komisarza wystawy przekazane do Le Moine College w Syracuse  (był wykładowcą w tejże uczelni). Od 1958 roku stanowiły część wystroju biblioteki uczelnianej jako  fragment tak zwanej „De Ropp Polish Art Collection”.

       Po staraniach rządów polskich, trwających dziesiątki lat, 

i dokładnej analizie dokumentów obrazy „Łukaszowców” i gobeliny Mieczysława Szymańskiego powróciły do Polski. Obecnie prezentowane są w Muzeum Narodowym w Warszawie pod znamiennym tytułem "Łukaszowcy. Wielki powrót." (do 11 listopada 2022), by później, po 83. latach nieobecności w kraju, stać się częścią stałej ekspozycji Muzeum Historycznego, organizowanego na warszawskiej Cytadeli.

Łukaszowcy 1_edited.jpg

Uchwalenie konfederacji warszawskiej o wolności religijnej (rok 1573); Bractwo św. Łukasza / fot.: prywatne

Łukaszowcy 2.jpg

Odsiecz Wiednia (rok 1683); Bractwo św. Łukasza / fot.: prywatne

Wszystkie obrazy Bractwa świętego Łukasza "Łukaszowców" można obejrzeć pod wskazanym adresem internetowym bądź

w Muzeum Narodowym w Warszawie:

https://resources.library.lemoyne.edu/arts/de-ropp-polish-art-collection/paintings

Link do filmu z 1939 roku

o nowojorskiej Wystawie Swiatowej. Polecam!

Tylko 9 minut!

https://youtu.be/HcfgvzwaDHc

gobeliny 5_edited.jpg
gobeliny 4_edited.jpg
gobeliny 3_edited.jpg
gobeliny 7_edited.jpg

Gobeliny Mieczysława Szymańskiego, wystawione w Muzeum Narodowym w Warszawie / fot.: prywatne

BRACTWO WIĘTEGO ŁUKASZA

Łukaszowcy_edited.jpg

    Bractwo świętego Łukasza, zwane popularnie Łukaszowcami powstało w roku 1925 (działali do wybuchu II wojny światowej). Założyli go studenci (było ich szesnastu; dochodzili do grupy w różnym czasie) uczestniczący w pierwszym plenerze w Kazimierzu Dolnym. Artyści-malarze nawiązywali do wzorów malarstwa z XVI i XVII wieku, tworząc kompozycje historyczne, sceny rodzajowe i biblijne, pejzaże, portrety.

W lutym 1928 roku w „Zachęcie” otwarto pierwszą wystawę Łukaszowców, wzbudzając ogromne zainteresowanie i absolutnie skrajne reakcje. Na zdjęciu grupa artystyczna "Łukaszowcy" na wystawie w Zachęcie przed odpłynięciem obrazów do Nowego Jorku.

STEFAN KYBURG DE ROPP (1893-1983)

    Był Łotyszem (z Rygi), choć ze szwajcarskiego domu Kyburg, (stąd tytuł barona). Wykształcił się w Petersburgu, pracował jako dziennikarz, był też biznesmenem, wysłannikiem międzynarodowym.

    Po I wojnie światowej osiadł na stałe w Polsce i został zatrudniony na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Późniejsza nominacja na dyrektora Targów i jego kariera w innych, mniejszych wystawach handlowych zaowocowała wyborem przez rząd polski w 1938 roku na zorganizowanie i poprowadzenie polskiej ekspozycji na nowojorskiej Wystawie Światowej w 1939 roku.

    Pierwszy rok Wystawy trwał od maja do października. Po wybuchu II wojny światowej udział Polski w nowojorskiej ekspozycji został poważnie zagrożony. De Ropp wrócił do Polski (pogrzeb wuja, narodziny córki), jednak na początku zimy 1940 roku postanowił uciec z rodziną do Nowego Jorku, co po wielu trudnościach

i z pomocą przyjaciół we Włoszech, udało się zrealizować.

    Udział Polski w Wystawie nowojorskiej był nadal zagrożony. Oczekiwano, iż de Ropp podejmie decyzję zamknięcia polskiego pawilonu. Tak się nie stało.

Zbierał pieniądze na przedłużenie ekspozycji, spłacenie długów

i późniejszą dystrybucję eksponatów, a było ich w sumie około jedenastu tysięcy. Warto dodać, iż nie pobierał swojej pensji.  Dzięki pomysłowości barona Stefana de Roppa Pawilon Polski pozostawał

w pełni sprawny przez sezony targowe w latach 1939-1940. 

Na więcej nie starczyło funduszy.

    Po wojnie de Ropp założył Polskie Centrum Informacyjne, aby rozpowszechniać wiadomości o sytuacji wśród polskich władz na emigracji i polskich emigrantów w Stanach Zjednoczonych. Kontynuował także prace nad zwrotem eksponatów – wypożyczone starał się oddać właścicielom, zaś eksponaty należące do Komisji usiłował spieniężyć, by uzyskać fundusze na zwrot wypożyczonych. Skomplikowane to, ale jakże musiało to być trudne zadanie

w czasie wojny i tuż po niej.  

   Za jego sprawą polskie gobeliny i obrazy Łukaszowców zostały zdeponowane w jezuickim kolegium Le Moyne w Syracuse, gdzie de Ropp był wykładowcą. Stanowiły wystrój uczelnianej biblioteki.

film-wystawa_edited.jpg
bottom of page