top of page

/ KULTURA  film / muzyka

  marzec 2023 / 3 (7)

pianoforte 4.jpg

Kulisy Konkursu Chopinowskiego
na festiwalu Sundance

ROZMAWIAŁ: ZBIGNIEW BANAṠ

Jakub Piatek.jpg

Jakub Piątek 

Zbigniew Banaś: Moim gościem dzisiaj jest Jakub Piątek, reżyser filmu dokumentalnego „Pianoforte”, który miał swoją premierę na dorocznym festiwalu Sundance. Film pokazuje losy kilku wybranych młodych muzyków, którzy uczestniczą w warszawskim Konkursie Chopinowskim. To ważny, światowy konkurs, dający możliwość wejścia w wielki świat młodym pianistom, pod warunkiem, że zostaną zauważeni. Jakub Piątek pokazuje bardziej kulisy tego konkursu, ale o tym opowie już sam jego twórca.

Jakie są Pana wrażenia ze wspomnianej premiery i pobytu na festiwalu?

 

Jakub Piątek: Bardzo się cieszę, że mogliśmy po raz pierwszy pokazać się na Sundance. Jest to wprawdzie mój drugi udział w tym festiwalu – przed dwoma laty, wyłącznie online, premierowałem tam film fabularny „Prime time”.

A teraz było naprawdę wspaniale! I zobaczyć te góry, i poczuć atmosferę festiwalową, a na sali kinowej usłyszeć, jak publiczność oddycha razem z tym filmem i reaguje śmiechem w momentach przez nas przewidywanych. Tym większa była radość, że dołączyła do nas dwójka bohaterów z Chin, którzy lecieli do nas 25 godzin, a po dwóch dniach pobytu ich droga powrotna wydłużyła się do 31 godzin, a bardzo chcieli zdążyć przed chińskim Nowym Rokiem. Wszystko to razem spowodowało szczególne przeżycie.

 

Z.B.: A samo przyjęcie filmu? Mówię tutaj o temacie, który na Sundance nie pojawia się. Zwykle są tam filmy o mocnych akcentach społecznych, politycznych, również filmy biograficzne. Ten pański był trochę inny. Jak go odebrano?

J.P.: Wydaje się, że odebrano go dobrze, tak przynajmniej wynika z rozmów. Często pojawiały się opinie, że ten film był pewną formą oddechu, rozluźnienia. Może dlatego, że nie zajmuje się ostatecznymi sprawami, co nie pozwalają nam spać w nocy. Jest filmem o pasji do muzyki, o dążeniu do perfekcji, czasami toksycznym, czasami nie, ale w gruncie rzeczy – bardzo pięknym. To wszystko mogło nas troszkę wyróżniać.

 

Z.B.: Jak wyglądała realizacja tego filmu? Pana film fabularny „Prime time”, pokazywany – jak Pan wspomniał – przed dwoma laty na tym samym festiwalu – miał w swoim scenariuszu początek, środek i koniec. Tutaj to wyglądało inaczej.

 

J.P.: Ten film był związany z ryzykiem… Wybraliśmy bohaterów na etapie eliminacji, kiedy pianistek i pianistów jest 160. Poprosiliśmy, by wszystkie osoby nam się nagrały, w domach, na video. To było jeszcze w trakcie pandemii. Dzięki tym nagraniom miałem pewien ogląd, mogłem ich poznać, poszukać ewentualnie dodatkowych informacji czy wręcz poprosić o nie. 

Tak więc na etapie eliminacji, jeszcze przed konkursem, zdecydowaliśmy się na naszych bohaterów i odwiedziliśmy ich w naturalnej scenerii. Wybraliśmy się w podróż po Polsce, potem do Włoch, Chin i Rosji.

Ryzyko ciągle nad nami wisiało… Są cztery etapy konkursowe, a w każdym z nich odpada 50 procent uczestników. W każdym z nich mogliśmy się dowiedzieć, że nie mamy już bohaterów filmu, że źle wytypowaliśmy. Takie ryzyko zawodu…

Te nasze wstępne zabiegi utworzyły wyjątkowo trwałe i silne więzi. Kiedy przyjechali do Warszawy w październiku na konkurs, byliśmy dla nich najbliższymi osobami. Jadaliśmy wspólne obiady, kolacje, poznawaliśmy ich rodziny, najbliższych, byliśmy w ich domach. Kamera zwykle była obok nich. Nie czuli skrępowania. To duży plus. Nie byłoby to możliwe, gdyby nasza kamera pojawiła się dopiero podczas konkursu. To ogromny przywilej… I nawet gdy przegrywali i pakowali się do domu, my też byliśmy z nimi. Powstał specyficzny rodzaj zaufania, że byliśmy w pierwszym rzędzie, obok nich, w każdej sytuacji konkursowej.

Konkurs Chopinowski to jest wehikuł emocjonalny, ogromne przeżycia zakulisowe, zanim się wyjdzie na scenę.

Z.B.: No właśnie. Wszyscy ci młodzi pianiści mają na sobie ogromną presję. Wydawałoby się, że obecność kamery ją zwiększa… Rozumiem, dlaczego Pan chciał ten film zrobić. Ale dlaczego ci młodzi ludzie tak chętnie przystali na film, a kamera stała się częścią ich życia konkursowego?

 

J.P.: Przy tak intensywnym wydarzeniu, jakim jest Konkurs Chopinowski, jest bardzo dużo mediów. Kamery na korytarzach są wszędzie. My mieliśmy też dostęp do tego, co się działo za zamkniętymi drzwiami. Mam wrażenie, że motywacja dla szóstki naszych bohaterów dla dopuszczenia nas do dokumentowania wydarzenia była w każdym przypadku trochę inna. Ale chyba wspólnym mianownikiem dla nich było to, by ktoś zapisał ich najważniejszy test muzyczny, coś bardzo istotnego w ich muzycznym życiu, kiedy otwierają zawodowe drzwi. Oni są tacy czyści, niewinni… Po prostu chcieli mieć kogoś przy sobie… Nie podejrzewam, by była inna motywacja. To jeszcze – na szczęście dla nas – nie był moment autokreacji. My mieliśmy możliwość naszkicowania ich szczerego portretu, zanim staną się gwiazdami. To był ostatni moment dla kamery, kiedy można było zobaczyć ich bez masek, naturalnymi, bardzo ludzkimi…

Kiedy zaczną już koncertować z najlepszymi orkiestrami, w Carnegie Hall albo innych wielkich salach koncertowych, stracą swoją naturalność. Tego będzie wymagała sytuacja.

Portrety udały się, mam nadzieję. Bo nam nie chodziło o ranking pianistyczny. Wybraliśmy te osoby z czysto ludzkich powodów, zainteresowania się ich historiami, bo każdy z nich jest inny i inaczej dochodził do swojego mistrzostwa. Stąd te obawy i ryzyko, o którym już wspominałem.

 

Z.B.: Wszyscy uczestnicy konkursów liczą na wygraną. Jak Pan ocenia ich wartość? Czy konkursy są sprawiedliwe przy końcowym werdykcie jury? Pytam tu i o Konkurs Chopinowski i o Sundance…

Kadry z filmu "Pianoforte" / fot.: materiały prasowe

J.P.: Tu muszę Pana zaskoczyć. Pracowałem nad filmem o niewygrywaniu, więc mocno mam przepracowany temat niewygrywania (śmiech). Nie miałem żadnej agendy, jadąc na Sundance. To była wielka radość i już.

Do Konkursu Chopinowskiego zgłasza się 500. pianistów, przysyłając swoje taśmy. Do finału dochodzi 12 osób. Na Sundance pokazano 12 filmów z kilku tysięcy zgłoszeń… Poczułem się tak, jakbym zagrał koncert e-moll z orkiestrą w warszawskiej Filharmonii Narodowej. Tak, dla mnie udział w Sundance był wielką nobilitacją. Film o klasycznych pianistach jest w konkursie bardzo ważnego festiwalu (!), który nie do końca musi się z tym kojarzyć… To fantastyczne…

   Oczywiście oceny w konkursach są bardzo subiektywne. Parafrazując jednego z moich bohaterów, to takie „konieczne zło”. Wspominał wprawdzie o konkursach muzycznych, pianistycznych. Po prostu nic innego nie wymyśliliśmy… i mamy konkursy.

   Zależało nam na tym, żeby tym filmem wyjść poza niszę muzyki klasycznej. Chcieliśmy wyjść do widzów, którzy niekoniecznie takiej muzyki słuchają. Ciche marzenie polegało na tym, że widzowie wybiorą swojego bohatera, a później na YouTube, za darmo, przesłuchają wszystkie nagrania konkursowe.  Mamy nadzieję, że dla wielu był to początek ich przygody z muzyką klasyczną, która wcale nie jest dla osób starszych czy dla tych z wykształceniem muzycznym, a – proszę mi wierzyć - często takie głosy słyszę. Możemy ją odbierać na poziomie emocjonalnym. Poza otwartością nie potrzebujemy do tego nic więcej!

 

Z.B.: Czy Pan jest fanem muzyki klasycznej? Jak wyglądało pańskie zainteresowanie tym tematem? Czy bardziej muzyczne, czy bardziej ludzkie?

 

J.P. Jestem filmowcem, więc interesowały mnie bardziej klimaty ludzkie.

Dosyć późno byłem w filharmonii w swoim życiu, bo dopiero na studiach. Miałem zniżkę studencką i postanowiłem sprawdzić, jak to tam jest. Przekraczając próg filharmonii miałem poczucie, że wchodzę do bardzo elitarnego, sztywnego w swoich regułach świata. Jest to inny świat, ale przystępny, o podobnych emocjach jak na koncertach rockowych. Podczas współpracy z Instytutem Fryderyka Chopina poznałem pianistów, potem muzykę chopinowską…

Ponadto jestem wychowany w Polsce, gdzie co pięć lat wszyscy żyją Konkursem Chopinowskim. Żyje się tą atmosferą w taksówkach, autobusach, komentuje się w telewizji. Jest tego bardzo dużo. Odnosi się wrażenie, że Polska – jako kraj – przenosi swoje zainteresowania z piłki nożnej i Roberta Lewandowskiego w stronę scherzo i mazurków Fryderyka Chopina. I nagle okazuje się, że tak jak o skokach narciarskich – wszyscy potrafimy komentować tę muzykę i o nią się spierać.

Dziwiło więc mnie to, że ostatni film o Konkursie, „Pierwszy szósty” Mariusza Waltera, powstał w 1971 roku. Czułem, że po 50. latach trzeba spojrzeć na ten konkurs na nowo, spróbować go opowiedzieć, zobaczyć go od środka.

Moje wykształcenie muzyczne skończyło się wraz ze szkołą podstawową, gdzie zamiast teorii muzyki śpiewaliśmy pieśni patriotyczne. Pamiętam „Legiony to…”, ale śpiewać nie będę (śmiech). A podczas kręcenia filmu uczyłem się nawet zapisu nutowego, by więcej zrozumieć…

Z.B.: A Pan przeskoczył z kina fabularnego do dokumentalnego… Jak w pańskiej twórczości te dwie formy pracy reżyserskiej wzajemnie się uzupełniają?

 

J.P.: Trafiając do szkoły filmowej byłem bardziej zainteresowany dokumentem. A teraz mam głębokie przeświadczenie, że ten podział, z perspektywy widza, jest dosyć wtórny. Widz w kinie ogląda film, jakieś opowiadanie, często nie zdając sobie sprawy, czy jest to fabuła czy dokument. Chciałbym, by te dwie formy wzajemnie się uzupełniały.

 

Z.B.: „Pianoforte” będzie miał swoją polską premierę w maju podczas festiwalu Millennium Docs Against Gravity. Gdzie jeszcze będzie można go obejrzeć?

 

J.P.: Powoli tworzy się kalendarz pokazów. 4 marca będzie go można obejrzeć w Miami podczas Miami Film Festival. Czekamy na premierę europejską, która będzie przed polską. Zależy nam na tym – rozmowy w toku – by w kilku krajach film był grany w kinach.  To film w pewnym stopniu muzyczny. Koncert e-moll, grany przez naszych bohaterów przy 60. mikrofonach rozwieszonych na sali koncertowej Filharmonii Warszawskiej naprawdę robi wrażenie.

 

Z.B.: Dziękuję za rozmowę, życząc jednocześnie powodzenia w dualnej karierze filmowej. I do zobaczenia gdzieś na festiwalowym szlaku.

Jakub Piątek na planie filmowym "Prime Time" / fot.: materiały prasowe

/ KULTURA  film 

  marzec 2023 / 3 (7)

Film "IO"

Film „IO” to historia prostego osiołka, zaczynająca się w polskim cyrku, a kończąca we włoskiej rzeźni. Przekazywane z rąk do rąk zwierzę spotyka na swej drodze zarówno ludzi dobrych, jak i złych. Historia jest filmową alegorią, opowiadającą o losach prostego osiołka w coraz bardziej zawiłej współczesności. Tytuł filmu „EO” (w wersji polskiej „IO”) nawiązuje do dźwięku, jaki wydają osły. Zdjęcia do filmu były realizowane m.in. na Podkarpaciu w okolicach Rymanowa. Produkcja otrzymała dofinansowanie w ramach Podkarpackiego Regionalnego Funduszu Filmowego. Środki pochodzą z budżetów Województwa Podkarpackiego, Miasta Rzeszów i Wojewódzkiego Domu Kultury w Rzeszowie.

Jerzy Skolimowski z filmowym osiołkiem / fot.: Michał Englert

„IO” Jerzego Skolimowskiego
wielkim zwycięzcą tegorocznych Orłów

MARTA WASZKIEWICZ

Za nami jubileuszowa gala wręczenia Orłów, najważniejszych nagród filmowych w Polsce. Podczas uroczystej ceremonii, która odbyła się w Teatrze Polskim w Warszawie, statuetki odebrali twórcy najlepszych produkcji ubiegłego roku.

Orły to najważniejsze i najbardziej prestiżowe nagrody filmowe w Polsce, przyznawane od 25 lat przez Polską Akademię Filmową. Jubileuszową galę, która odbyła się tradycyjnie w Teatrze Polskim w Warszawie, poprowadził Maciej Stuhr, a nagrody wręczali m.in. Zbigniew Zamachowski, Maciej Musiałowski, Roma Gąsiorowska, Leszek Możdżer, Agata Buzek, Magdalena Cielecka i Agnieszka Holland.

W tym roku laur dla najlepszego filmu powędrował do twórców nominowanego do Oscara dramatu „IO” w reżyserii Jerzego Skolimowskiego. Na konto produkcji trafiło jeszcze pięć innych statuetek: za reżyserię, scenariusz, zdjęcia, muzykę i montaż. Polska Akademia Filmowa doceniła również obraz „Johnny” Daniela Jaroszka: za główną rolę męską, drugoplanową rolę żeńską i charakteryzację. Film z Dawidem Ogrodnikiem w roli głównej zdobył też Nagrodę Publiczności.

Powód do radości mieli również twórcy dramatu wojennego „Orzeł. Ostatni patrol”, który zdobył statuetki za dźwięk i scenografię. W kategoriach aktorskich triumfowali natomiast: Dorota Pomykała i Maria Pakulnis oraz Dawid Ogrodnik i Andrzej Seweryn. Prestiżowa nagroda trafiła także do twórców produkcji, o których niejednokrotnie pisaliśmy na łamach naszego portalu, takich jak „Lombard”, „Wielka woda”, „Chleb i sól” czy „Ennio”.

Podczas gali przyznano również nagrodę specjalną – Orła za Osiągnięcia Życia. W tym roku wyróżnienie to trafiło do kompozytora Jana A.P. Kaczmarka. Poniżej prezentujemy pełną listę laureatów Orłów 2023.

Orły 2023 – lista laureatów

Najlepszy film: „IO”
Reżyseria: „IO”
Scenariusz: „IO”
Główna rola kobieca: Dorota Pomykała („Kobieta na dachu”)
Główna rola męska: Dawid Ogrodnik („Johnny”)
Drugoplanowa rola kobieca: Maria Pakulnis („Johnny”)
Drugoplanowa rola męska: Andrzej Seweryn („Śubuk”)
Odkrycie roku: Damian Kocur („Chleb i sól”)
Filmowy serial fabularny: „Wielka woda”
Film dokumentalny: „Lombard”

Dźwięk: „Orzeł. Ostatni patrol”
Muzyka: „IO”
Scenografia: „Orzeł. Ostatni patrol”
Charakteryzacja: „Johnny”
Kostiumy: „Brigitte Bardot cudowna”
Montaż: „IO”
Zdjęcia: „IO”
Nagroda Publiczności: „Johnny”
Film europejski: „Ennio”
Osiągnięcia Życia: Jan A.P. Kaczmarek

/ KULTURA  film 

  marzec 2023 / 3 (7)

Ośla apokalipsa

OŚLA   APOKALIPSA

 

– o najnowszym filmie Jerzego Skolimowskiego „IO”

STANISŁAW BŁASZCZYNA

Doprawdy chciałem napisać o tym filmie wiele dobrego – zwłaszcza, że właśnie święci się dla niego Oscar – ale niestety, jeśli mam być szczery, to muszę wyrazić swoje nim rozczarowanie.
Dla przejrzystości ujmę moje zastrzeżenia i argumentacje w poniższym wyszczególnieniu:

– Przypadkowość i doklejanie epizodów (według mnie na siłę)

Z wypowiedzi Skolimowskiego wynika, że on sam nie wiedział, jaki film ma nakręcić, ale zależało mu na tym, aby zrobić taki zupełnie inny od poprzednich. Padło na uwikłanie w to jakiegoś zwierzęcia, ale Skolimowski też nie był pewien jaki to ma być zwierzak – i dopiero przypadkowe spotkanie jakiegoś osła na Sycylii było dla reżysera eureką (stąd podróż Io do Włoch). Film powstawał jakby „od końca” – stąd pewnie jego labilna i mało treściwa fabuła oraz przypadkowość zawarta w scenariuszu. Sam finał także jest cokolwiek wydumany, bo bardziej podyktowany był nastrojem i estetyką obrazu, niż przesłaniem/przykazaniem „nie zabijaj!” zwierząt, które na dodatek (jak to przedstawia się w filmie) są zwykle przez ludzi maltretowane (a tak przecież nie jest, bo jednak większość ludzi zwierząt nie maltretuje, a wręcz przeciwnie: zwierzęta lubi, a nawet je kocha).
Zapożyczenia z Bressona (Skolimowski mówił o inspirowaniu się filmem tego reżysera „Na los szczęścia, Baltazarze”)* są wpisane w strukturę „IO” dość luźno i raczej nie przyczyniają się do konsekwencji fabularnej filmu, jaką mimo wszystko cechował się jego francuski odpowiednik. (Nawiasem mówiąc są to dwa bardzo różne obrazy, więc ich porównywanie nie ma według mnie większego sensu.)
Moją największą obiekcję, jeśli chodzi o zasadność pojawienia się w filmie pewnych wątków, wzbudziły sceny z udziałem Isabelle Huppert, zupełnie nie mające związku z osłem (o jego perspektywie widzenia świata nie wspominając). Podejrzewam że zostały włączone do filmu przez Skolimowskiego tylko i wyłącznie dlatego, żeby się pochwalić kooperacją z wielką aktorką – tym, że udało się mu namówić Huppert do udziału w jego projekcie. (Prawdę mówiąc to nie cierpiałem z tego powodu, że zobaczyłem na ekranie w „IO” moją ulubioną, obok Juliette Binoche, francuską aktorkę, ale naprawdę nie miałem pojęcia co ona w tym filmie o osiołku robi.)

– Ośla perspektywa, a raczej jej brak

Tytułowym bohaterem filmu jest osiołek imieniem Io, lecz wbrew intencjom reżysera, by przedstawić świat jego oczami, tak naprawdę w filmie widzimy to, jak widzą ten świat jego twórcy (z tej prostej przyczyny, że żaden człowiek nie ma pojęcia co się dzieje w głowie osła – jaka jest jego świadomość i postrzeganie rzeczywistości). Nie może tego załatwić natarczywe wręcz filmowanie przez kamerzystę oślego oka, ani tym bardziej intensywna eksploracja sierści, grzywy, czy kopyt – wszystkich tych części zwierzęcia, które bardzo często widzimy na ekranie. Zresztą, twórcy zdjęć nie są tu konsekwentni, bo równie często obiektyw kamery odlatuje (często pewnie w kamerze umieszczonej na dronie) w jakieś bliższe lub dalsze przestworza (wtedy osiołek redukowany jest na ekranie do jakiegoś znaczka lub w ogóle go nie widać); ewentualnie pokazuje nam świat z perspektywy np. ropuchy, jakiegoś dziwnego robota (?), czy – co gorsza… futbolowej piłki (można więc podejrzewać, że chodzi w tym bardziej o techniczny popis kamerzysty, niż o wzbogacenie treści filmu per fidem).
Oczywiście nie można mieć pretensji o personifikowanie zwierząt (w końcu człowiek robi to w swoich opowieściach od tysięcy lat), ale moim zdaniem „IO” próbuje to ukazać w sposób nieprzekonywujący, bo za pomocą technicznych tricków, a nie czegoś, co wiarygodnie przypominałoby autonomiczne zachowanie zwierzęcia.
Miałem też problem z tym, że często zmieniali się „aktorzy” obsadzani w roli Io (było ich aż 6), co niestety było dla mnie widoczne i raczej nie działało na korzyść ujednolicenia tożsamości osiołka ;) – a przecież tożsamość głównego bohatera jest w każdym utworze bardzo ważna, bo w przeciwnym przypadku nie wiedzielibyśmy kim on jest.

– Banał, karykatura, stereotyp, przesada

Banał, bo to, że homo sapiens może kochać przedstawiciela innego gatunku albo się nad nim znęcać, ale najczęściej go masowo eksploatuje i – zwłaszcza w naszych czasach – hoduje na jedzenie i pędzi na rzeź, to wszyscy wiedzą (a ci, którzy tego nie chcą wiedzieć/widzieć, to na pewno filmu Skolimowskiego nie obejrzą).
Stereotyp i karykatura, bo jak kibice, to muszą być agresywne i żądne krwi kibole; bo jak władze i otwarcie nowej stadniny, to muszą to robić nie umiejący się wysłowić idioci i ksiądz wymachujący kropidłem, gdzie popadnie; bo jak kierowca ciężarówki, to mlaskający, ograniczony umysłowo i wytatuowany od stóp do głów prostak; bo jak koń, to piękno i wolność z powiewem grzywy; bo jak europejska arystokracja, to zmierzch bogów i dekadencja; bo jak Isabelle Huppert, to od razu wielką aktorką być musi, nawet w niewielkiej roli…
Przesada, bo przecież wiadomo, że osioł nic nie rozumie z otaczającego go świata, a tu każe się nam wierzyć, że on taki mądry, uczuciowy i myślący – że umie kochać (tych, którzy go kochają) i nienawidzić (tych, którzy się nad nim i innymi zwierzętami znęcają) – no i że jest zawstydzony swoją brzydotą wobec piękna i dystynkcji konia, który jest jego sąsiadem w stajni.

To, co zawarłem w ostatnich akapitach, napisałem tak pół żartem, pół serio, ale bynajmniej nie znosi to mojej pretensji o przesadę obecną w „IO”, którego świat nie jest jednak adekwatny do tego, w którym żyjemy, bo przedstawia jako uniwersalne to, co jest wybiórcze, przenosząc jednostkowe doświadczenie na całą rzeczywistość. Nasza mała apokalipsa nie jest jeszcze wielką apokalipsą. Być może nasz świat zmierza ku zagładzie, ale jeszcze w zielone gramy i jego piękno – a nie tylko samą zgniliznę i cierpienie – dostrzegamy.

– Przerost formy (artystycznych ambicji) nad treścią

Kiedy oglądałem film za drugim razem, to jednak bardziej doceniłem jego styl – zawarty w często intrygujących zdjęciach Michała Dymka i przejmującej muzyce Pawła Mykietyna, nie tylko doskonale ilustrującej obraz, ale i stanowiącej swego rodzaju narrację. Szkoda, że fabularna warstwa filmu do tego wszystkiego nie dorastała… może nawet była tym przytłoczona?

Z tego co napisałem w tej litanii zarzutów (bo jednak trudno uznać to za recenzję) można by wywnioskować, że film Skolimowskiego jest zły. Ale ja tak nie uważam, tyle że – zważywszy na otrzymane przez niego nagrody, a zwłaszcza nominację do Oscara w kategorii najlepszego filmu nieanglojęzycznego (z której można się tylko cieszyć) plus tłumy zachwyconych krytyków – spodziewałem się filmu wybitnego, a nie zaledwie dobrego. To pewnie dlatego wyszło tak, jak byłbym przeciw, a nawet za. Oczywiście polecam jego obejrzenie, życząc przy okazji, by Was nie rozczarował – więc być może rzeczywiście odniosłem się do „IO” zbyt surowo?

Złote głoby2023

/ KULTURA wydarzenia / film

styczeń 2023 / 1 (5)

Złote Globy 2023 rozdane!

złoty glob.jpg

Za nami noc wręczenia Złotych Globów! Podczas 80. gali statuetki trafiły między innymi do Stevena Spielberga, Cate Blanchett, Austia Butlera oraz twórców filmu "Duchy Inisherin". Najlepszym filmem nieanglojęzycznym został obraz "Argentyna, 1985". Oto lista laureatów!

Złote Glob / fot.: domena publiczna

Najważniejsze statuetki przypadły w tym roku filmom "Fabelmanowie" i "Duchy Inisherin". Ten pierwszy wygrał w kategorii "najlepszy dramat", a jego twórca Steven Spielberg odebrał statuetkę dla "najlepszego reżysera".

W swojej najnowszej produkcji autor "Szeregowca Ryana" wraca do czasów swojego dzieciństwa, by opowiedzieć o dorastaniu Sammy'ego Fabelmana, wrażliwego nastolatka, wielkiego miłośnika kina i początkującego filmowca. Sammy przypadkiem poznaje dramatyczną rodzinną tajemnicę i odkrywa przy okazji, że kino w niezwykły sposób pomaga nam odkrywać prawdę o naszych bliskich i o nas samych.

Spielberg nie ukrywał, że "Fabelmanowie" to jego najbardziej osobisty film, a opowiedziana w nim historia ma bardzo silny wymiar autobiograficzny. "Nakręciłem ten film, by móc jeszcze raz spotkać się z moimi rodzicami" - wyznał reżyser.

"Duchy Inisherin" otrzymały aż trzy Złote Globy. Triumfowały w kategorii "najlepsza komedia lub musical", a twórca filmu Martin McDonagh otrzymał statuetkę za "najlepszy scenariusz". Ponadto wyróżniono grającego główną rolę w produkcji Colina Farrella.​

"Duchy Inisherin" to opowieść o losach dwójki przyjaciół, który znają się od kołyski: Padraica (Colin Farrell) i Colma (Brendan Gleeson). Akcja filmu rozgrywa się na malowniczej wyspie położonej na zachód od wybrzeży Irlandii.

Pewnego dnia dalsza przyjaźń mężczyzn staje pod znakiem zapytania, gdy Colm niespodziewanie postanawia ją zakończyć. Zaskoczony Padraic za wszelką cenę chce zrozumieć co się stało i odzyskać kontakt z dawnym przyjacielem. W jego staraniach wspierają go siostra Siobhan (Kerry Condon) i znajomy młodzieniec o imieniu Dominik (Barry Keoghan).

Podobnie jak "Fabelmanowie" dwie statuetki otrzymał również film "Wszystko wszędzie naraz". Wyróżniono jego gwiazdy: Michelle Yeoh - "najlepsza aktorka w komedii lub musicalu" i Ke Huy Quan - "najlepszy aktor drugoplanowy".

​W filmie Daniela Scheinerta i Dana Kwana Yeoh wcieliła się w Evelyn Wang, borykającą się z trudami codzienności mamę w średnim wieku, która natrafia na klucz do "multiwersum": sieci przecinających się ze sobą światów, gdzie może zbadać wszystkie drogi życiowe, którymi nie poszła: począwszy od gwiazdy filmowej do uznanego szefa kuchni Teppanyaki.

Kiedy pojawiają się mroczne siły, Evelyn będzie musiała wykorzystać wszystko co ma i wszystko, czym kiedyś mogła być, aby ocalić to, co jest dla niej najważniejsze: jej rodzinę.

Nagrody aktorskie otrzymali ponadto: Cate Blanchett (to jej czwarty Złoty Glob w karierze, w tym trzeci za główną rolę!) za zagranie dyrygentki i kompozytorki w filmie "Tar" - "najlepsza aktorka w dramacie", Austin Butler za tytułową kreację w "Elvisie" - "najlepszy aktor w dramacie" oraz Angela Bassett za wcielenie się w królową Ramondę w superprodukcji "Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu".


Zwycięzcy kategorii "najlepszy film nieanglojęzyczny" i "najlepsza piosenka" okazali się jednymi z największych niespodzianek podczas tegorocznej gali. W tej pierwszej triumfował argentyński dramat "Argentyna, 1985" Santiaga Mitre. Natomiast w tej drugiej utwór "Naatu Naatu" z filmu "RRR". W pokonanym polu zostawił m.in. piosenki Taylor Swift, Rihanny oraz Lady Gagi.


Zgodnie z oczekiwaniami Złoty Glob za "najlepszą animację" trafił w ręce tytułowego reżysera za wyprodukowaną przez Netflix produkcję "Guillermo del Toro: Pinokio". Podobna sytuacja miała miejsce w kategorii "najlepsza muzyka", gdzie statuetkę odebrał faworyt Justin Hurwitz za "Babilon". To jego już czwarte takie wyróżnienie w karierze.

 

Złote Globy 2023. Lista nominowanych i laureatów

 

Najlepszy film — dramat

 

Najlepsza aktorka w filmie dramatycznym

  • Cate Blanchett, "Tár" — LAUREATKA

  • Olivia Colman, "Empire of Light"

  • Viola Davis, "The Woman King"

  • Ana de Armas, "Blondynka"

  • Michelle Williams, "Fabelmanowie"

 

Najlepszy aktor w filmie dramatycznym

  • Austin Butler, "Elvis" — LAUREAT

  • Brendan Fraser, "Wieloryb"

  • Hugh Jackman, "The Son"

  • Bill Nighy, "Living"

  • Jeremy Pope, "The Inspection"

 

Najlepszy film — musical lub komedia

 

Najlepszy miniserial lub film telewizyjny

  • "Dahmer — Potwór: Historia Jeffreya Dahmera"

  • "Biały Lotos" — LAUREAT

  • "Zepsuta krew"

  • "Pam i Tommy"

  • "Czarny ptak"

 

Najlepsza aktorka w filmie kinowym — musicalu lub komedii

  • Lesley Manville, "Mrs. Harris Goes to Paris"

  • Margot Robbie, "Babilon"

  • Anya Taylor-Joy, "The Menu"

  • Emma Thompson, "Good Luck to You, Leo Grande"

  • Michelle Yeoh, "Wszystko wszędzie naraz" — LAUREAT

Opracowano na podstawie: patch,con, opensea.com, internia.pl, onet.pl, USA Today (redakcja)

 

bottom of page