miesięcznik polonia kultura
pakamera.chicago
pismo pakamera.polonia, od numeru 14 pod adresem internetowym: www.pakamerapolonia.com
podróże
sztuka bez kompromisów
Krzysztof Cichoń
kwiecień 2023 / 4 (8)
Dwurnik. Bez tabu
(fragment katalogu o tym tytule)
To, że ouvre malarza po śmierci się nie zmienia, nie dziwi nikogo. Podobnie nie dziwi, że nie zmienia się opinia o jego twórczości. Wszystko zostało zobaczone, rozpoznane, ustalone, policzone. Matejko malował to i tak, Siemiradzki tamto i owak, Malczewski podobno zupełnie inaczej, ale jakoś tak, a Sasnal wiadomo – maluje tak. Tak, tak, stukają kolejne oczywistości, brzęczą, sypią się
z wielu stron, wystarczy je zgarnąć na jedną internetową pryzmę i doskonale nadają się jako podsypka dla wygody klientów, marszandów, galerzystów, specjalistów, wszystkich krążących w zadumie i z żywym zainteresowaniem po dzisiejszym, wygodnie zaprojektowanym, otwartym rynku sztuki.
Skoro to prace Edwarda Dwurnika są przyczyną ustalania w słowach: co i dlaczego widać na jego rysunkach i grafikach, trzeba choć spróbować to wszystko wywrócić i to tak, żeby już wywrócone nadal było wyraźnie widoczne w kadrze, żeby wkurzało, przeszkadzało, rozpraszało. Żeby walało się jak – trwalsze od bladych idei – dyrdymały i androny, które Dwurnik starał się starannie obrysować. Najlepiej wychodziło mu z architekturą, podobnie jak Nikiforowi Krynickiemu, którym był co najmniej od 1965 roku zafascynowany. Szybko ta kłująca w oczy nadmierność nieistotnych detali opanowała też poza architektoniczne elementy świata: ludzi, zwierzęta, maszyny, zawzięcie rywalizujące nie wiadomo o co (domyślamy się natychmiast, że o wszystko i wcale nas to już nie dziwi). Zmieniła się w styl, w manierę, potem w żyłę złota, pasmo sukcesów, obiekt podróbek i zarazem pomniejszających kpin. Gładko poszło, choć perspektywa pamięci o „rynkowym sukcesie Dwurnika” mocno skraca pierwszy etap, od połowy lat 60. po połowę osiemdziesiątych. Mniej więcej wtedy, w upiornym kacu po stanie wojennym, w patetycznym i wzniosłym cieniu „sztuki z kruchty”, do oczu ogółu dotarło to, co Dwurnik rejestrował od lat. Zbiorowa świadomość, dopiero doprowadzona na skraj rozpaczy, do nieuniknionej konfrontacji, zaczyna zwracać uwagę na symptomy pokazywane od dawna przez artystów.
Edward Dwurnik, Autobus na moście, z cyklu Jeden dzień | 1971, kolekcja prywatna
Nadal pewne skojarzenia, pewne zestawiania, choć może i trafne, są wykluczone. Nie sposób przecież napisać, że urodzony
w 1943 r. Edward Dwurnik – syn naczelnika MO w Dąbrówce pod Radzyminem (od 1944), w Radzyminie, Mławie, Grójcu, Józefowie, potem już rzemieślnika z branży metalowej w Międzylesiu – od lat dziecinnych nosił w oku „szkło bolesne, obraz dni…”, że nikt mu tego szkła z oka nie wyjął. No, nie sposób napisać. Co to, to nie. Nie aż tak. Są granice. Choć czas się zgadza, wiersz Baczyńskiego został napisany w czerwcu 1943 roku.
Kiedy czyta się barwne – jak to u Dwurnika – wspomnienie o tym, jak zasłaniała się nim, trzymanym na ręku kilkulatkiem, ich niemiecka służąca, broniąc się przez Rosjanami (z orderami), to chcąc opisać z okulistyczną precyzją cyrkulacje traumy zaraz po wojnie, trzeba by raz jeszcze rozpocząć narodową dyskusje. Kto ma na to ochotę w 2023 roku? Było, minęło. Na wyraźne i niejasne traumy najlepsza jest sztuka, nawet tak kostropata.
W latach 80. z pewnością Dwurnik niczego nie bojkotował. Przeciwnie, malował pracowicie, robił wystawy w „reżimowych” BWA i to jest najżywszy do dziś kontekst jego kontrowersyjności. Kontekst, który sam stał się obrazem równie intensywnym jak inne prace malarza. Za to, od samego niemal świtu pracowitej dekady transformacji po 1989 roku, niespodziewanie z traumatyczno-rynkowych powodów okazało się, że ten i ów takie brzydkie, „szczere do bólu” obrazy-blizny chce mieć na własność.
Potem było już słodko, bogato, z podmalówką z jadowitej żółci (żółcieni, jak mówili koloryści uczący w warszawskiej ASP). Ciekawe, że Dwurnik-malarz długo te uwagi o używaniu żółci ponawiał: „Zawsze to Poli powtarzam. Żółcień też jest bardzo zdradliwy, podobnie jak pomarańcz. (…) Dlatego u niedzielnych artystów zachody słońca są takie kiczowate. Nie dość, że temat zdradliwy, to jeszcze te trudne kolory, mało kto potrafi z tego wybrnąć. Nikifor potrafił, malował piękne zachody, bardzo subtelne, świetliste
z różnymi niuansami różu. Ja sam bardzo kochałem malować zachody słońca”.
Ilość żółci (żółcienia), tej malarskiej i tej metaforycznej, łatwo można samemu sprawdzić chodząc po wystawie. Proponuję
w czasie takiego spaceru przez mentalny pejzaż „tej ziemi”, rozglądać się za czymś bardziej sensualnym, bliższym pamięci indywidualnej. I ci, którzy „kochają dwurniki” i ci, którzy ich nie cierpią, nie odstępując na milimetr od swych zapatrywań mogą poszukać w pamięci lub wyobraźni zapachu. Jak pachną sceny z tych prac? Co, poza ciężką, przytłaczającą wonią tłumów, jeszcze da się wyczuć? Wodę kolońską Przemysławkę, czy raczej Brutal? Bułgarski olejek różany, perfumy Pani Walewska, czy perfumy Być może? Kiszoną kapustę, smar, wódkę, niewyraźną woń brudnych szmat? Historyczna przeszłość może i tak pachnie. To, co widać na obrazach Dwurnika niesie jeszcze coś mniej określonego: powiew świeżego picu, oleisty zapach kłamstw z trybuny i ekranu, fetor nieokreślonego lęku, który sprawia, że psy zaczynają wyć i kręcić się w kółko. Może tego zabraknąć w archiwalnie udokumentowanej rekonstrukcji polskiej historii i nikt niczego nie zauważy. Takie smugi z przeszłości wyczuć można tylko na dobrze wymyślonych obrazach. Dlatego nawet brzydkie obrazy są ważniejsze od schludnych archiwów.
Wróćmy do początkowego zamiaru i spróbować potrząsnąć stereotypem. Poszukajmy antytezy, postaci jak najdalszej od Dwurnika, oczywiście wśród nieźle malujących. Roman Opałka odpada, choć zabawne jest rozpoznanie w Dwurniku Opałki à rebours dla mas pracujących i nowej klasy średniej. Zapał i konsekwencje w codziennym stawianiu znaczków na powierzchni kartki czy płótna mieli podobny, wymyślili się równie radykalnie i w podobnym czasie. Nowosielski? Jerzy Nowosielski, malarz ikon, sacrum i mistycznych mroków wydaje się być figurą dostatecznie daleką od skojarzeń opisujących Dwurnika. Gdzie Rzym, a gdzie Krym.
No to zamieńmy opisy. Nowosielski maluje sacrum, ale maluje je zaskakująco ciemno. W ikonografii ortodoksyjnej nie ma scen drogi krzyżowej. A Nowosielski robi z tego niemal znak rozpoznawczy. Męczyło go niezrozumiałe, także z perspektywy religijnej, powszechne okrucieństwo wobec ludzi, zwierząt. Nawiedzały Nowosielskiego obrazy ciała ciemnego sarx, fragmentów ciała anonimowych, wręcz bezpańskich. Malował Nowosielski spojrzenia napięte jak postronki, biegnące po skosie, przecinające. Wiele
z obrazów Nowosielskiego (także tych abstrakcyjnych) można nazwać obrazami misterium, ale co to właściwie znaczy? Czy nie są to obrazy pokazujące niedostępność Absolutu, nieuchwytność łaski. Czy wiele trzeba zmienić w takim opisie, by pasował do obrazów Dwurnika? Krzyże pojawiają się na nich niemal równie często. Sacrum to słowo zaskakująco pojemne. Prócz jego rozmodlonych
i pachnących kadzidłem odmian są i takie, które pachną chlorem, gaszonym wapnem, błotem, głupim pośpiechem.
Ci, którzy z przyczyn dla nich samych nieznanych muszą takie tematy malować codziennie od nowa, męczą się i innych wokół, czort wie, po co. Deformują prostą codzienność, jakby wierzyli, że obraz może powstrzymać to, co i tak się w historii powtórzy. Skoro oglądamy takie obrazy, choć wcale nie jest to zajęcie bezproblemowe i odprężające, starajmy się robić to z dala od utartych opinii. Czy można pomylić prace Nowosielskiego i Dwurnika? Nie. Czy można pomyśleć, że idąc w tak przeciwstawnych kierunkach znaleźli się zaskakująco blisko sacrum widzianego bez tabu? Można.
Chociaż raz spróbujmy popatrzeć na kolejne dwurniki nie jak na sceny programowo koślawe, groteskowe, komiksowe, przerysowane, ale jak na precyzyjne studium tożsamości kraju, w którym żyjemy. Ciekawe, gdzie nas takie wolne od tabu myślenie zaprowadzi.
Edward Dwurnik, Warszawa-Krakowskie Przedmieście / 2004,
kolekcja prywatna
Edward Dwurnik, Łódź | 2004, kolekcja prywatna
sztuka bez kompromisów
Voytek Glinkowski
marzec 2023 / 3 (7)
Realna nierealność
Igor Morski
Adriano Fida
Powyższy termin znany powszechnie jako Surrealizm nie może pojawiać się w starej formie w poniższym felietonie. Jest tak wyświechtany, zużyty i pozbawiony materii, że ląduje w lamusie... na zawsze. W potocznym objawianiu się naszego świata, wszędzie tam, gdzie oglądacz boryka się z ogarnięciem wizji, pada bilblijne: „...
O Jezzzuuu... Jakieś takie surrealne.... abstrakcyjne...” Sztuka dorobiła się kolejnego foldera z zamkiem, do którego wetknięto kilkunastu wybitnych Artystów, opisano daty „od” „do” i sprawa zamieciona. Ot co...
Zacznijmy od nowa.
Praktyka dowodzi, że niemożliwych konfiguracji nie ma. Zatem dajcie Czasowi trochę czasu, a każda sytuacja stanie się rzeczywistą i dotykalną materią. Większość z nas choć raz w życiu ogromnie się zdziwiła, zakładając że: ”... noooo, to przecież jest niemożliwe...”. A jednak się przytrafiło!
Fundament Sztuki – Kompozycja – jest niepodważalny i bez niego Sztuka nie istnieje. Najwyżej zabawa w sztukę. Ale, kiedy forma i kolor znajdą się pod kontrolą, zaprzęg Sztuki z lejcami w dłoniach Artysty wyrusza w drogę. Jest wspaniale, kiedy możemy oderwać się od populo-rzeczywistości przejeżdżając przez bramy wyobraźni. Ot tak. Ze zwykłej ciekawości tego, co spotkamy po drugiej stronie.
W życiu zawsze ciągniemy za sobą ogon ryzyka. Po niezwykłej stronie bramy nie musi być koniecznie pięknie.
Wystarczy, że jest interesująco. Badacze Nierealności pod kątem jej realnych objawień umoczyli pędzle w atramencie emocji i sennych obrazów. Niektórzy, podobno, nawet zaprawili malarstwo alkoholem i pigułkami w ramach eksperymentalnych przyzwoleń. Bardzo szybko z watachą malarzy połączyli się filozofowie, psychiatrzy, nawiedzeni wizjonerzy i właścicielki szklanych kul,
w których widać „przyszłe”. Drodzy moi... Nie jest łatwo poruszać się w tej materii. Niestety, niejednokrotnie dajemy się nabrać. Może byłoby bardzo użytecznym wyrobienie sobie pryzmatu, przez który na Realną Nierealność będziemy spoglądali. Możemy zacząć od tego, że Sztuki się nie ogląda.
W Sztuce człowiek się przegląda. Zatem nie traćmy czasu na zgłębianie tego co Artysta miał na myśli. Zastanówmy się nad naszymi emocjami, wynikającymi
z kolizji z obrazem. Emocje to bardzo realna materia. Wyzwolone spontanicznie przybierają niekontrolowane kształty. Niektóre nas zachwycą. Inne zbrzydzą. Nad tymi obojętnymi nie będziemy się zatrzymywać. To nawet niezła forma terapii. Rene Magritte, Salvadore Dali i Max Ernst są wymieniani jednym tchem przy okazji spoglądania na świat przez Realne Nierealne lekko uchylone drzwi. Ale mistrzów jest cała masa. I bardzo dobrze. Podglądanie emocji pięknie określił Stanisław Witkiewicz. „Zła uroda występku” – mawiał mistrz. Niewiadome kusi, zaprasza
i obiecuje. Obracanie się wokół utartych schematów nie wniesie żadnej nowiny. Tak bardzo ludzkość pragnie kontrolować rzeczywistość. Im bardziej się staramy, tym więcej materii wyślizguje się bez kontroli. A jeszcze możemy tutaj wplątać genialne rozpoznanie rzeczywistości przez Platona – Paradoks Jaskini. Cienie jako „rzeczywistość”. Takie prawo... a może raczej nieprawość natury. Pora porzucić poszukiwanie kamienia filozoficznego i po prostu oddać się wpływom emocji. Zachwytom, wrażeniom, łzom, złościom. Może się okaże, że poprzez zmianę pryzmatu Sztuka pomoże nam nie bać się bycia w pełni sobą. To może być bilet do własnego teatru. Niestety, nie wszystkim to wyjdzie na dobre, ale... przynajmniej będą wiedzieli co muszą zmienić. Ci, których nie przerazi ich własny wyzwolony wizerunek mogą wnieść interesujące kontrybucje, na które z niecierpliwością czekamy.
Niestety nie możemy detalicznie przejść przez wszystkie aspekty Realnej Nierealności. Zabrakłoby nam kilku numerów naszej ulubionej Pakamery. Temat jest rozległy jak Sahara z oazami psychologii, psychiatrii, socjologii i antropologii. Chcę Was tym pisaniem naciągnąć na odważną wyprawę w świat Sztuki pozornie odrealnionej. Jest piękna, bogata, mądra i interesująca. Tylko bardzo Was proszę
o przesianie hochsztaplerki pretendentów bez umiejętności operowania rysunkiem
i ignorującym fundamenty kompozycji.
Do następnego pomysłu...
Dariusz Klimczak
Dariusz Klimczak
Vito Campanella
Jose Parra
VOYTEK GLINKOWSKI - jak twierdzi - bywa artystą plastykiem, mieszka i tworzy w okolicach Chicago. Jego prace wystawiane są na licznych wystawach indywidualnych i zbiorowych nie tylko w Stanach Zjednoczonych. Uwielbia dyskusje, słowne neologizmy, jazdę na rowerze i tajską kuchnię.
Vito Campanella
Jose Parra
sztuka bez kompromisów
Voytek Glinkowski
luty 2023 / 2 (6)
Myśl Wolna... Upadek Wolnomyślicielstwa
Podstawą istnienia Sztuki jest Wyzwolone Myślenie. Umiejętność formowania własnej, niezależnej opinii opartej na faktach odkrytych... zdobytych...studiowanych... To motor postępu i eliksir leczący choroby socjalne naszego świata.
Sztuka jako jedno z ogniw w systemie naczyń połączonych naszych dziejów ma, a przynajmniej powinna mieć, wpływ na systemu działanie. Artyści, którzy pretendują do miana
prekursorów nie mogą ulegać wpływom populizmu – masowej idiokracji w imię łatwego zysku. Zysku jedynie na chwilę, często z tragicznymi konsekwencjami. Sztuka i bycie Artystą to nie dekoracje w sklepie meblowym, bełkot niedouczonych galerników i uczuciowe spekulanctwo. Artysta musi być gotowy na ciosy. Musi wytrzymać przyboje motłochu i nie powinien uginać się pod naciskiem pustych opinii mas. Za tymi ostatnimi nic nie stoi. Żaden argument poparty dociekaniami wolno myślącej jaźni. Wiem,,, Łatwo się mówi. Trzeba jeść
i płacić. Doskonałość jest utopią. Szczególnie w przekroju milionów ludzkich charakterów. Ale wybór zawodu Artysty jest decyzją o oddaniu się powołaniu.
Decyzją o trwonieniu żywota wdychając smród farby, ślepnąc przed partyturą, mocząc odciski od dłuta, strojąc setki głupich min przed lustrem czy wypełniając śmietnik lawiną zbesztanych kart rękopisu. To konsekwencja aprobująca myślenie wyzwolone jako naturę żywota. Artysta przynajmniej podejmuje próbę naprawy czy poprawy własnego podwórka.
Nie można być Artystą i płynąć wygodnie w czółenku na falach popularnej demagogii, przeciętności, kłamu, utylitaryzmu
i wygodnego braku myśli. Konformizm to ohydna droga przez życie i ci, którzy go uprawiają Artystami nie są. Sztuka to
Platon
Freud
zjawisko socjologiczne, w którym Artysta maszeruje pod prąd. Nie paraduje z popularnym hasłem w dłoni. Wątpi! Szczególnie
w dzisiejszym świecie pełnym fejsbukowo/twiterowo/medialnych słuszności.
Kiedy tłum ryczy – “W Prawo!”, to niekoniecznie jest to kierunek właściwy, bezpieczny i prowadzący w “Piękną Stronę”. Gdyby wyrwać jednostkę z masy, najczęściej okaże się, że nie ma ona pojęcia, gdzie owe “W Prawo” jest. A większość "wiedzących" nie potrafi uzasadnić, “dlaczego” w owe prawo iść mają. Powtarzają za tłumem... Wygląda to tak, jakbyśmy mieli do czynienia z kolejną religią... religią “W PRAWO”. I tutaj wolnomyślicielstwo, domena Artystów, leczy. Ten, który na pytanie “Dlaczego?” odpowie “A bo tak” to po prostu kretyn... albo coś zupełnie od kretyna niedaleko.
Inność nie jest powodem do kpiny. Inność to wyjątkowość. Wątpienie w dogmaty to duża odwaga. Prawda, prędzej czy później, jak oliwa, wypływa na powierzchnię socjologicznej struktury. Artyści, wolnomyśliciele, oszczędzają światu lata niepotrzebnych cierpień
i tworzą drogę do Prawdy wolną od przeszkód. Brak Prawdy czyni zniszczenia, kłóci społeczności, odbiera zdrowie i depcze marzenia.
Żyjemy pod tym samym dachem, a tak trudno jest nam istnieć na tej samej podłodze...
Rozejrzyjcie się wokół. Ilu z waszych znajomych zaprzecza faktom?
Fakt ma to do siebie, że jest niezależny od “Z” lub “X”. Jest kosmicznym, uniwersalnym bytem. Odmawianie owemu racji istnienia poprzez tworzenie wirtualnej rzeczywistości na potrzebę egocentryzmu, kamuflażu jest chorobą śmiercionośną... o ile nie śmiertelną.
Eksploatacja społecznych lęków dla pozyskania przewagi to ohyda i nikczemność. Wolne myślenie, niezależne od masowego pomruku, leży na przeciwnej szali tej społecznej wagi. Artyści mają przewodzić ustalaniu równowagi. Potrzebni są nawet dla naprawiania polityków. Przecież owa polityka to balansowanie na cienkiej linii pomiędzy tym co jest słuszne i tym co konieczne. Eksploatacja ekstremizmu w celu uzasadnienia “konieczności” to zbrodnia. Historia świata pełna jest dowodów tej konsekwencji. Zbyt niewielu słuchało wolnomyślących. Mimo to masowe, bezmyślne rżenie z mody nie wyszło. Nawet, powiedziałbym, że wzrosło w siłę. “No bo przecież było w internecie...”
Wołamy raz jeszcze; “WOLNOMYŚLICIELSTWO WRÓĆ!!!”
Artysta to jednostka konieczna. Człowiek bez instynktu samozachowawczego, który wpuści Wam w myśl powszednią zwątpienie. I to bardzo dobry stan. To dobrze mieć wątpliwość zanim fakty potwierdzą słuszność.
Dlatego ośmielę się poprosić, aby o Artystów dbać. Ot tak... Dla zdrowia psychicznego i fizycznego również. Skutki głupoty mogą nam nawet przetrącić kręgosłup.
Umberto Eco napisał: “Przez lata całe wszystkie ohydztwa zostawały w tych spelunach, w których się narodziły. Dzisiaj mamy internet...”
Dodałbym do tego jeszcze, że mamy telewizor, sprzedajne programy, sprzedajną prasę, niedouczonych radiowych pasjonatów
i kaznodziei. Każdy z powyższych czyni “SWOJE” licząc na to, że to komuś coś da. Tylko owe “róbmy swoje” nie znaczy tego samego u wszystkich. Zatem, powtarzając za ulubionym Wojtkiem Młynarskim: “Aby nie podpaść robiąc swoje, lepiej na dzisiaj cichcem ten felieton zakończę...”
sztuka bez kompromisów
Voytek Glinkowski
styczeń 2023 / 1 (5)
kij w mrowisko...
Sztuka... Słowo używane często, głośno, „do rzeczy” i „od rzeczy”. Większość ludzi ma skonsolidowane zdanie na temat owej i głosi pamflety o znaczeniu niezwykłym jakie Szuka
wnosi w życie społeczności. Artykuły poświęcone Sztuce przeważnie zostawiają czytelnika w stanie ogłupienia, konfundacji i degradacji samooceny. Bełkot bez powiązania
podmiotu z orzeczeniem, odniesienia do kilku dat, nazwisk
i opinii z przeszłości, które nie wprowadzają żadnego argumentu do dysputy. Stanowią jedynie zasłonę dymną i powiększają objętość artykułu. Na scenie pozostaje widz, słuchacz i czytelnik z poczuciem braku rozeznania w świecie Sztuki, bez której ponoć żyć się nie da. Przez świat płynie rzeka populistycznego chłamu utkanego z prymitywnych dźwięków, prostackiej liry
i bufonady doklejonej do rzędu „izmów”. Pasożyty wyrosłe na ciele Sztuki sprzedają gawiedzi za "ciężkie" pieniądze pomyje spływające po mistrzach pędzla, kompozycji, dźwięku
i głosu... Tłum konduktowany przez pasożytnicze i chciwe kreatury gwałci piękno, jakość, kunszt i autorytet. Taki mamy
dzisiaj stan faktyczny tego co popularnie Sztuką jest zwane. Media społecznościowe, telewizyjne i prasowe wiodą prym
w tym cyrku ogłupiającym masy. Wyczynem na skalę rekordu konformizmu w Księdze Guinessa był niedawny występ
profesora od Sztuki z uniwersytetu Duke w telewizji CNN przy okazji prezentacji portretów pary prezydenckiej Michelle i Barak Obama. Otóż portret prezydenta jest znakomitą pracą
i jak najbardziej miejsce w National Portrait Gallery ma.
Portret Michelle Obama natomiast, to zwykły knot. Konstrukcyjnie położony na łopatki z koszmarnym błędem anatomicznym szyi i skrótu uda. Ponadto paleta jest po prostu koszmarem. Profesorek z Duke tymczasem bredził o doskonałości i wybitności pracy owej, gdyż, cytuję: „kolor skóry Pierwszej Damy, mieszanka mleka z czekoladą, to rewelacja”. Przerażony zamarłem przed ekranem
i czekałem, aby mnie ktoś obudził. Siedmiolatek po trwającej pięć minut instrukcji, taką samą mieszankę wyprodukuje... Student drugiego roku Akademii Sztuki już takich anatomicznych baboli nie popełni. Tymczasem w wizję i eter popłynęła bzdura, którą nieświadomy naród połknął. Król jest goły, ale oficjalnie spaceruje w szynszylach.
Wszechobecna demokracja przejęła wiodącą rolę w ustalaniu argumentów na temat malarstwa. Prymitywne rzężenie z lirą przedszkolaka opanowało sceny koncertowe. Filmowe wysiłki celebrytów przyprawiają myślących o mdłości. Produkty bez scenariusza, grane przez „aktorów” tworzących postacie z tektury dominują sceny teatralne.
Taki mamy, moi drodzy, stan Sztuki na progu roku 2023.
Zacznijmy od pytania, czy Sztuka jest światu potrzebna? Odpowiedź na owe mam okropną. Otóż Sztuka NIE jest światu potrzebna. Ględzenie frazesów o duchowym upojeniu
i lekarstwie na intelektualne zatwardzenie jest zabawną zapowiedzią dramatu kryjącego się za kurtyną zapotrzebowania na bylejakość. Obrazki na ścianę są zakupem ostatnim i to nawet nie z tzw. „listy”. Na liście są: chata, bryka, druga chata, Rolex, Prada, Armani, narty w Dubaju, kochanka, druga kochanka... Kiedy wszystkie niezbędne mebelki życia już są, pora aby udekorować ściany. Ot tak, aby nie odebrały włoskim mebelkom posmaku nadzwyczajności. Takie oto potrzeby reprezentuje większość i... nie ma po co czynić nikomu wyrzutów. Na koncert do Centrum Kopernika aby wysłuchać że; „w Zakopanym polewamy się szampanem...”, bilety wysprzedane do dna... na oglądanie i wsłuchiwanie się w dno.
Do teatru też idziemy. Na komedyjkę przystępną, gdzie podmiotem domyślnym są cycki (bardzo modne słowo ostatnio szczególnie wśród pań), dupa i stosunek płciowy owinięte super płaskim dowcipem. No i chichra się publika i kabarecik do takiego samego dna wysprzedany. I jeszcze bluzgać trzeba, ponieważ stanowi to o braku zachamowań, co synonimem nowoczesności jest i prawdziwe życie pokazuje. Subtelność, zdanie złożone, kunszt werbalny, przenośnia, refleksja, parafraza, satyra i sarkazm się nie przyjmują.
Dostajesz, drogi widzu i słuchaczu to, co aprobujesz. Jeżeli nie wymagasz jakości dostajesz towar tani po zawyżonej cenie, gdyż przebicie gotówkowe na twojej aprobacie cieszy marszanda.
W Sztuce pojawiają się talenty. Jest to, wbrew popularnej konotacji, jedynie dobry początek. To podarunek od Natury, dający szczęściarzowi wrażliwość na detale, których tak zwany "nieutalentowany" nie dostrzega. Ale od tego momentu zaczyna się ciężka praca. Talent trzeba obrobić, wykorzystać, udoskonalić i rozwinąć. W malarstwie to setki tysięcy szkiców, rysunków studyjnych i studiów światła. Tysiące godzin spędzonych nad rozważaniem kompozycji. Porównywanie form i kolorów. Rozpatrywanie zależności decydujących o balansie wszechświata. Ustalanie doskonałości wizualnego komunikatu, wybranego spośród tysięcy kombinacji. Dwuwymiarowa przestrzeń płótna przekształcona w trójwymiarową wizualną atrakcję. Te transformacje są możliwe jedynie poprzez detaliczne studia. Artysta to ten, który jest w stanie dylematy kompozycji kontrolować. Spontaniczne wybryki mogą, ewentualnie objawić się przypadkowym trafieniem. Ale tylko raz na statystyczny wymiar czasu. Sztuka nie spada poniżej poprzeczki, która wyznacza próg jej istnienia. Te same cechy jakościowe przebiegają przez wszystkie formy Sztuki; malarstwo, poezję, prozę, muzykę... Kręgosłup Sztuki tworzy ten sam proces. Tak wyglądał świat Sztuki przez całe stulecia. Publiczność odnosiła się do autorytetów, które były rozpoznawalne przez jakość. Tak zwana nowoczesność głównie objawia się w zasięgu i tempie komunikacji.
Przykładanie tej kalki do Sztuki wprowadza masowy bełkot. Walorów jakościowych nie da się w Sztuce osiągać szybciej. To jest ten sam, starodawny, mozolny proces dochodzenia do JAKOŚCI!!!
Znieważając ten fakt otrzymujemy w Sztuce wizualnej przetwarzane w dziesiątkach komputerowych programów fotki, a w dźwięku łomot Disco Polo i kwaczących
śpiewaków. Bzdury owe, powtarzane tysiące razy,
w nowoczesnej masie komunikacyjnej dokonują reszty. Sankcjonują kłam jako prawdę. Ponadto, jako nośnik informacyjny, używa się powszechnie poznanych
Sacha Jafri, "The Journey of Humanity"
Jeff Knoos, "Rabbit"
Jasper John, "False Start"
w podstawówce manifestów z przełomu wieków i lat 50. jako obligatoryjną nowoczesność. Tak też mamy wszechobecne dekoracje zwane abstrakcją. I proszę mnie źle nie zrozumieć. Dekoracje mają jak najbardziej miejsce swojego istnienia. Doskonale funkcjonują
w dopełnianiu nowoczesnych wnętrz. Współpracują z architekturą. Natomiast absolutnie nie zasługują na finansowy ekwiwalent, który tak skutecznie eksploatują pasożyty wyrosłe na ciele Sztuki. „False Start” Jaspera Johnsa sprzedano za 80 milionów dolarów. „Królika” Jeff Knoos'a - za 91 milionów. „Podróże ludzkości” Saszy Jafri kosztowały w Dubaju 62 miliony. Domy aukcyjne to arcydzieła przekrętów, a większość tych milionowych zakupów to odpisy podatkowe miliarderów i korporacji w machinacjach z muzeami. Tak powstają legendy i zostają ustalane dogmaty publiczne. Sztuka obraca się na orbicie kpiny wokół słoneczka zwanego„cash”.
Czy jest już tak źle, że pora umierać? Nie... Ciągle są szanse na wyjście z tego ostrego zakrętu, prowadzącego na drogę do IDIOKRACJI. Po prostu nie dajcie się i nie kierujcie się na łatwiznę. W duszy każdego funkcjonuje czujnik jakościowy. Trzeba go jedynie od czasu do czasu przeczyścić i posłuchać dźwięku z głębi. Wtedy zaczniecie potrzebować Sztuki. Może się okazać, że się do czegoś przyda. Przerywnik w biegu codzienności jest potrzebny bardzo dla równowagi psychicznej. Ta nie jest bez wpływu na fizjonomię. Naczynia połączone to dogmat naszej egzystencji. Życzę wam, abyście używali tych wykonanych z materiałów szlachetnych. Dajcie szansę JAKOŚCI...
sztuka bez kompromisów
Voytek Glinkowski
listopad 2022 / 3 (3)
Koń Trojański III, olej / grafit / płótno / 110cm x 110cm
pod prąd
wyznanie
Postanowiłem zostać Artystą...
Nawet brzmienie tego słowa jest, po trosze, pogardliwe.
Oczywiście dopóty, dopóki nie zadziwimy świata kompozycją, kolorem, brzmieniem, nikt nie traktuje nas poważnie. Większość ludzi nie uważa Sztuki za wartość niezbędną. Natomiast wszyscy, bez problemu korzystają na co dzień z jej dobrodziejstw. Meble, samochody, zastawy kuchenne, architektoniczne rozwiązania, portki, kiecki, lampeczki, podwiązki i skarpetki wychodzą z pracowni Artystów. Projekty owych są konglomeratem doświadczeń, socjologii, ergonometrii i zachwytów... Tymczasem „Artysta”
w potocznym znaczeniu to: osobnik nieodpowiedzialny, najczęściej pijak, maruda wypełniona szczerbatymi myślami, finansowa pierdoła, kobieciarz, Dyzio Marzyciel, ojciec nieślubnych dzieci, syn marnotrawny, wielkoduszny głupek i chorowity chudzielec na krzywych nogach.
W taki oto świat rzuciłem się pewnego dnia głową do przodu.
Przeczuwałem jedynie, że nie potrafię pracować pod nadzorem. Zostałem stworzony do samotności, samostanowienia
i popełniania pomyłek na własny rachunek. Chciałem być niezależny. To były motywy mojej zbrodni – Aplikacji bujdy we własną myśl
i ciało.
Do niedawna jeszcze wydawało mi się, że cena jaką za to zapłaciłem była wysoka i wciągnąłem na swój grzbiet status męczennika. Dlaczego „do niedawna”? Otóż zostałem absolutnie wyleczony
w czasie zimowego spotkania rowerzystów w sali jednej
z podmiejskich szkół. Odbywały się tam doroczne wyścigi na stacjonarnych, komputerowych symulatorach. Kiedy rozstawialiśmy swój sprzęt podszedł do nas znajomy Bośniak i z niesmakiem ocenił naszą rozrzutność w zakupach najnowszych rowerowych techno-dziwadeł. Skwitował komentarzem o ubóstwie swoim w obliczu naszego bogactwa. Na to ja natychmiast zwierzyłem się ze swojej sześciomiesięcznej bezdomności z czasu kiedy dorastałem artystycznie i te świecidełka to moja rekompensata...
- Co mi tutaj, kurwa, pierdolisz o bezdomności – wypalił Bisi – Ja wolałbym być bezdomny!!!
Rozpiął koszulę... Na chudym torsie widniały trzy pomarszczone blizny.
- Trzy lata spędziłem w górach, w ziemiance ze swoją żoną... Snajperzy strzelali do nas prawie codziennie... Trafili mnie tylko dwa razy. Odwrócił się i odszedł.
Stałem wyprężony z szeroko otwartymi oczami. Było mi wstyd. Czułem się jak zezowaty kameleon, który spudłował strzelając pijaną muchę stojącą o trzy centymetry przed jego pyskiem... Albo jakoś tak podobnie...
W stosunku do życia tego człowieka, moje to prawie bajka. Szczęściarz ze mnie... Tak, muszę przyznać, że miałem wiele szczęścia. Jeżeli jest to forma nagrody od Sił Natury, to przyjmuję
z wdzięcznością i obiecuję już nigdy nie biadolić. Uprawianie zawodu/misji Artysty pozwoliło mi zwiedzać obszary emocjonalne niedostępne dla wielu. Otrzymałem certyfikat na czynienie eksperymentów, za które zwykle zamykają w psychiatrycznej instytucji. Nie posiadam pokaźnego konta w banku, a jestem bogaty. Przez wiele lat próbowałem oszołomić publiczność. Siliłem się na akcje, od których sam dostawałem torsji. Jak choćby ta,
Dzień po..., olej / płótno / 120cm x 126cm
Ostatni Motyl, olej / grafit / płótno / 140cm x 110cm
Zaklinacz czasu, olej / płótno / 84cm x 120cm
Demo-kracja nadchodzi, olej / grafit / płótno / 110cm x 110cm
kiedy przytargałem do pracowni rysunku kota rozjechanego przez samochód gdzieś pod Strykowem. Ta absurdalna aranżacja rozwiązania ćwiczenia pod tytułem „SAMOCHÓD” miała być sekcją i ustaleniem przyczyn zejścia denata... O wielki Profesorze Jacku Bigoszewski, który nie wyzwałeś mnie od durni niedorobionych. Dzięki za wielkoduszność. Przepraszam...
Przez wiele lat miałem ten sam pęd do inności, do niesamowitości, do jedynej w rodzaju swoim wypowiedzi... Wszystko pozornie właściwe. Z tym tylko, że obrabiałem niewłaściwe pole. Można bowiem nabierać wszystkich przez czas jakiś albo niektórych zawsze. Wszystkich i zawsze nabrać się nie uda! Okazało się że „mniej” jest „więcej”. Okazało się, ze struktura jakości składa się z małych poletek. Należy obrabiać je perfekcyjnie, bez ugorów i nierozumnych zasiewów. Jeżeli ktoś myśli, że wyrzucili mnie po drodze z Akademii Rolniczej, to nie. Nic takiego się nie wydarzyło. To intuicja podpowiada mi farmerską metaforę na znak jedności z zaspokajaniem potrzeb podstawowych. Drobne niuanse w temperaturze koloru czynią różnicę pomiędzy Sztuką, a jej brakiem. Przemieszczenie formy o kilka stopni lub kilka centymetrów czyni zrównoważoną Kompozycję. Czyni Sztukę... Nie eksplozje, dziwolągi, karykatury, wrzask, gołe dupy i cycki na klawiaturze... Delikatne, subtelne dźwięki i oddech koloru pobudzający emocje, o które jeszcze przed chwilą siebie nie podejrzewaliśmy. Tak jak u Jana Sztaudyngera; „Najkrótszy erotyk – Dotyk”. Historyjka nie ma większego znaczenia. To tylko nośnik pomysłu na relację pomiędzy Formą i Kolorem. Sposób w jaki widz odbiera Sztukę jest manipulowany przez Artystę za pomocą jedynego waloru – Kompozycji. Oczywiście, aby się nie nudzić, zmieniam „nośniki”.
Dlatego, szanowny Sztuki znawco/sztukbiurokrato nie znajdziesz u mnie tego, bez czego żyć nie potrafisz. Nie znajdziesz „jedności” czyli jednostajności aby poskładać teczkę z plombą od „A” do „Z”. Figa z makiem...Mam nadzieję, że po drodze przekształciłem się z pseudoskomplikowanego chłopca w czującego płótnomaza o szerokich horyzontach. Przestałem ukrywać, ze uwielbiam Gregoriańskie Chóry za ich gęstą monumentalność. Allanis Morisette za dziecinną prostotę i uczciwość. Pod Budą za refleksyjną nadzieję. Wojtka Młynarskiego za mądrość i celność. Vivaldiego, Mozarta i Bacha z zazdrości o talent. Franza Halsa za radość. Mistrza Pavarotti za wielkość ponadczasową, do której nawet zazdrość ma się nijak gdyż jest nieosiągalna... geniusz dźwięku. I, przede wszystkim, Marię i Elżbietę za ich prostą Miłość...Z tego właśnie jestem poskładany i to są moje narzędzia. Nie mogę ich nie używać. Proste uczucia i słowa stają się najtrudniejsze. Mają nieskomplikowaną strukturę i nie ma za czym się schować. Wielu wybiera maskaradę zasłony dymnej frazesów, pompy i oszołomu... Nie można umknąć od prostoty. Nie da się jej naciągać i deformować. Tak już jest. Nie mylić z prostactwem...