miesięcznik polonia kultura
pakamera.chicago
/ JEDEN z pięciu
maj 2023 / 5 (9)
Józef Olszewski dorobił się na grabieżach i handlu niewolnikami. Do dziś nie wiadomo, co się stało ze złotem, które zgromadził OSTATNI POLSKI PIRAT.
Pod koniec lat 70. XIX wieku Waszyngtonem wstrząsnęła wiadomość o zabójstwie pięknej Clothilde MacGregor i jej ojca, producenta wyrobów gumowych. Oboje zostali zasztyletowani przez człowieka, który od wielu miesięcy bezskutecznie starał się o rękę dziewczyny. Był nim trzydziestoparoletni imigrant Józef Olszewski.
Polak pojawił się w stolicy USA kilka lat wcześniej i dzięki ogromnemu majątkowi z marszu wszedł do waszyngtońskiej socjety. Jednak dla Clothilde był zbyt nieokrzesany
i tajemniczy, by uznawała go za dobrego kandydata na męża. Przeczucia nie myliły dziewczyny. Młodość Olszewski spędził na morzu jako pirat i handlarz niewolnikami.
Jak Polak spod Płocka stał się karaibskim piratem
Kilka lat po tym zdarzeniu do rodziny Olszewskich mieszkającej w guberni płockiej na zachodnich kresach Imperium Rosyjskiego dociera list, wysłany z meksykańskiego miasta Veracruz. Nadawcą jest ukrywający się przed amerykańskim wymiarem sprawiedliwości Józef. 20 lat wcześniej opuścił rodzinne strony, zostawiając rodziców, ósemkę rodzeństwa i niewielki rodzinny majątek. Z flisakami dopłynął do Gdańska, gdzie zamustrował się na holenderski okręt handlowy. Tak trafił do amerykańskiego Nowego Orleanu.

Chociaż niewolnictwo w USA zostało już zniesione, handel żywym towarem wciąż był dochodowym zajęciem. Głównymi odbiorcami przywożonych z Afryki niewolników stali się teraz plantatorzy trzciny cukrowej z Brazylii. Od kiedy proceder stał się nielegalny
i tępiony przez floty wielu państw, ceny znacznie wzrosły.
Punktem przerzutowym były Karaiby. Transport zapewniali właściciele statków z Nowego Orleanu. To właśnie na jeden z nich, „Salamandrę”, zaciągnął się Olszewski.
Olszewski dorobił się na przemycie niewolników
Okręty zajmujące się przemytem niewolników były traktowane jak jednostki pirackie. Ich załogom groziła nie tylko konfiskata ładunku, ale i śmierć. Kiedy więc w czasie powrotu z Afryki Zachodniej „Salamandra” została przechwycona przez brytyjski szkuner patrolowy, incydent przerodził się w krwawe starcie. Przemycający niewolników statek poszedł na dno. W małej szalupie uratowali się tylko Józef Olszewski i zawdzięczający mu życie kapitan. Cudem wrócili do Nowego Orleanu.
Po tej przygodzie Olszewski i jego pryncypał porzucili pirackie zajęcie. Zamieszkali na południu Stanów Zjednoczonych, żyjąc
z majątku, który kapitan zbił na handlu niewolnikami. Umierając, wdzięczny kompan wszystko, co miał, zapisał Polakowi. A miał niemało.
Po śmierci kapitana Olszewski opuścił południe Stanów Zjednoczonych i przeniósł się do Waszyngtonu. Tam kupił efektowną rezydencję i stajnię koni wyścigowych – przepustki do świata elity. Poznał Clothilde, której matka, z domu Morantowicz, była Polką.
Ostatni polski pirat zgromadził złoto w jaskini
Zawiedziona miłość i dokonane w afekcie podwójne zabójstwo powodują, że bogaty rentier znów staje się poszukiwanym przestępcą. Olszewski ucieka na zachodnie terytoria USA, przez pewien czas ukrywa się wśród Indian. Z pomocą zaufanych ludzi wycofuje
z banków aktywa. Gdy ma już w rękach większość fortuny, przenosi się do Meksyku.
Zamieszkuje w ustronnej wiosce nad morzem, niedaleko Veracruz. Sytuacja polityczna w Meksyku jest jednak niestabilna i Olszewski traci zaufanie do banków. Powoli skupuje złoto, które gromadzi w jednej z jaskiń.
Część pieniędzy pozostawia jako kapitał na rozruch kolejnego przedsięwzięcia. Będzie nim znów handel niewolnikami. Olszewski odnawia stare kontakty, kupuje statek, mustruje załogę. Wie, że jako pirat nie ma przed sobą długiego życia. Pisze więc list do ojca w Polsce, informując o miejscu ukrycia skarbów.
Nieznane losy skarbu Olszewskiego
Jednak biedny, drobny szlachcic spod Płocka nie dysponuje wystarczającymi środkami, by wyprawić się do Meksyku po wskazaną przez syna fortunę. List ląduje na strychu, gdzie niemal dwadzieścia lat później odnajdzie go siostrzeniec adresata.
Opublikowane w 1899 roku na łamach tygodnika „Wędrowiec” opisy losów ostatniego polskiego pirata wzbudziły sensację. Nie wiadomo jednak, co stało się ze skarbem Józefa Olszewskiego i czy rodzina podjęła próbę jego odnalezienia. Nieznane są też dalsze losy Polaka. Prawdopodobnie zginął po zatopieniu jego okrętu przez brytyjskie patrolowce gdzieś na Karaibach, kiedy wiózł kolejną partię afrykańskich niewolników. (Archiwum National Geographic)
Nasi praprzodkowie sprzed 170 tysięcy lat gustowali w gigantycznych, pieczonych ślimakach.
Zespół naukowców z University of Witwatersrand w Johannesburgu w RPA znalazł fragmenty muszli ślimaków z rodziny Achatinidae na stanowisku archeologicznym w Border Cave (Południowa Afryka). Jaskinia ta jest badana od lat 30. ubiegłego wieku, ale to podczas prac prowadzonych w latach 2015-2019 znaleziono fragmenty muszli gigantycznych ślimaków lądowych.
Achatinidae to rodzina ślimaków lądowych, obejmująca około 200 gatunków, w tym największe ślimaki lądowe świata. Jeden z nich (Lissachatina fulica) został szeroko rozprzestrzeniony przez człowieka w strefie tropikalnej i subtropikalnej całego świata. Pozostałe są szeroko rozprzestrzenione w Afryce, na południe od Sahary oraz na pobliskich wyspach. Niektóre są zbierane w celach konsumpcyjnych, inne - hodowane jako zwierzęta ozdobne.
Badacze sądzą, że najdorodniejsze, pradawne okazy mogły mieć skorupę o długości nawet 20 centymetrów. Fragmenty znalezionych muszli, zarówno błyszczących, jak i matowych, są w różnych kolorach - beżowym, brązowym czy szarym. Ich zdaniem częściowo za tę kolorystykę odpowiadało wystawienie muszli na działanie wysokich temperatur.
Muszle ślimaków składają się w dużej mierze z warstw aragonitu, którego struktura pod wpływem temperatury zmienia się prawie w kalcyt. Należało zatem zebrać trochę muszli ślimaków dla porównania, wystawić je na oddziaływanie temperatury i zbadać jakie zmiany zaszły w ich budowie. W tym celu posłużono się spektroskopią Ramana oraz mikroskopem elektronowym.
Nasuwa się więc prosty wniosek, iż muszle ze ślimakami pieczono przed ich skonsumowaniem, czego dowodem są ślady użycia węgla drzewnego w jaskini.
Opis i rezultaty badań ukazały się na łamach pisma „Quaternary Science Reviews” (DOI: 10.1016/j.quascirev.2023.108030).
(Phys.org, IFLScience)
Najsilniejszy człowiek świata nie miał sobie równych. Jego rekordy do dzisiaj budzą podziw, a u niektórych nawet lęk. Kto bowiem potrafi przeciwstawić się czterem koniom pociągowym czy wyrwać jedną ręką sztangę ważącą 99 kg?
Na przestrzeni lat o tytuł „najsilniejszego człowieka globu” walczyło wielu strongmanów. Mimo upływu kolejnych dekad, bezapelacyjnym numerem jeden pozostaje Kanadyjczyk Louis Cyr, który na przełomie XIX i XX wieku zachwycał cały świata swoją niebywałą siłą. Potwierdza to długa, a zarazem trudna do wyobrażenia lista rekordów. Pochodzący z Ameryki Południowej siłacz nie bez przyczyny był porównywany do biblijnego Samsona.
Kim był Louis Cyr – najsilniejszy człowiek świata?
Louis Cyr, a właściwie Cyprien-Noé Cyr, urodził się 11 października 1863 r. w Saint-Cyprien-de-Napierville w prowincji Quebec. „Najsilniejszy człowiek świata” już od najmłodszych lat wyróżniał lat – tak jak pozostali członkowie rodziny – dość sporymi gabarytami. W wieku zaledwie 12 lat rozpoczął pracę w pobliskim obozie drwali, gdzie po raz pierwszy mógł zademonstrować swoją niebywałą siłę.
Matka siłacza podejrzewała, że jej syn zawdzięcza nadludzką moc swoim długim kręconym włosom. – Powinien zostawić włosy, żeby rosły jak Samsonowi, w Biblii – powtarzała kobieta, cytowana przez jednego z biografów. Sam Louis inspirował się Milonem z Krotonu, słynnym greckim zapaśnikiem z VI w. p.n.e.
Cyr zdobył rozgłos rok przed 18. urodzinami, gdy ruszył na pomoc jednemu
z rolników i o własnych siłach wyciągnął z bagna wóz. Sprawa wywołała poruszenie i odbiła się szerokim echem. Młodzieniec był od tej pory porównany
z najsilniejszym mieszkańcem Kanady, czyli Dawidem Michaudem z Quebecu, którego później zdetronizował w bezpośrednim pojedynku.
Louis podczas starcia gigantów podniósł granitowy głaz o wadze ok. 220 kg. Ponadto wyrwał jedną ręką sztangę ważąca 99 kg
i utrzymał na plecach platformę o masie 1075 kg.
Robi wrażenie? „Kanadyjski Samson”, który regularne starty w zawodach rozpoczął po przeprowadzce do Stanów Zjednoczonych, ma na swoim koncie wiele innych imponujących osiągnięć. Nie dał mu rady ani ogier ważący ponad 600 kg, ani 18 mężczyzn, o łącznej wadze 1967 kg, których podrzucił za pomocą specjalnej platformy.

Louis Cyr – najsilniejszy człowiek świata / fot.: autor nieznany, rok 1890, domena publiczna
Louis Cyr sprostał także innemu zadaniu. Oparł się pociągnięciu przez cztery konie pociągowe (po dwa na każdą stronę), co demonstrował kilkukrotnie. W ramach ciekawostki dodajmy, że największy koń na świecie w historii mierzył nawet 230 cm wzrostu,
a jego waga to 1524 kg.
W 1882 r. „najsilniejszy człowiek świata” powrócił do Kanady. Przez okres dwóch lat pracował jako policjant, a później wraz z innymi siłaczami wyruszyli w trasę jako trupa cyrkowców. Louis Cyr zmarł 10 listopada 1912 roku w Montrealu, gdzie spędził ostatnie lata swojego życia.
W 2013 r. światło dzienne ujrzał film biograficzny poświęcony „Kanadyjskiemu Samsonowi” w reżyserii Daniela Robego. W roli głównej wystąpił Antoine Bertrand.
Ile ważył Louis Cyr?
Wymiary najsilniejszego człowieka świata budziły sporo wątpliwości i były wielokrotnie podważane. Jak podaje Wikipedia, dr Dudley
A. Sargen z Uniwersytetu w Harvardzie zdołał jednak zarejestrować – oprócz wzrostu i wagi – bardziej szczegółowe pomiary „Kanadyjskiego Samsona”, gdy ten miał 32 lata. Pomiary Louisa Cyra z 1895 roku: wzrost - 175 cm, waga - 147 kg, klatka piersiowa - 154 cm, kark - 52 cm, biceps - 53 cm. łydka - 49 cm. (Igor Szulim; Wikipedia, Przegląd Sportowy)
Matka Leonarda da Vinci była księżniczką z Kaukazu, która jako niewolnica została sprzedana do Wenecji, dokąd przypłynęła łodzią — taką wersję przedstawił włoski historyk renesansu
i wykładowca literatury włoskiej Carlo Vecce w zaprezentowanej w marcu we Florencji książce "Uśmiech Cateriny".
Jak wyjaśnił autor, książkę napisał na podstawie przebadanych przez siebie dokumentów. Postacią
i twórczością geniusza renesansu zajmuje się od lat.
Zgodnie z dokumentami, na jakie powołuje się naukowiec z uniwersytetu w Neapolu, akt uwolnienia Cateriny sporządził ojciec artysty, notariusz.
Vecce twierdzi, że urodzona na Kaukazie Caterina przybyła do Wenecji jako niewolnica, znająca się na tkactwie. Następnie została przewieziona do Florencji, gdzie pracowała w domu w pobliżu tamtejszej katedry jako mamka.
Uwolniona została w 1452 r. na mocy aktu sporządzonego przez notariusza Piero da Vinci. W tym samym roku urodził się ich syn, Leonardo.
— Historia Cateriny nie jest piękna; to historia niewolnictwa, skandalu w dziejach, wyzysku
i odebrania wolności — podkreślił Vecce prezentując swoją książkę. — To historia dziewczyny, którą ograbiono ze wszystkiego: z wolności, przyszłości i marzeń; to taka historia jak te dzisiaj, które każdy
z nas ma przed swoimi oczami — dodał.
Jak zauważył historyk, oznacza to również, że Leonardo da Vinci był "tylko w połowie Włochem". (Sylwia Wysocka; onet.pl)

Fragment obrazu Mona Liza / grafika / domena publiczna
Jak na razie życie na Marsie czy innych planetach wydaje się abstrakcyjne. Mimo to naukowcy z Wielkiej Brytanii już wiedzą, jak mogłyby powstawać marsjańskie miasta.
Eksploracja kosmosu służy poznawaniu Wszechświata. Nie brakuje głosów, jakoby astronomowie nie tylko szukali życia na innych planetach, ale też miejsca do życia dla ludzi. Według NASA do 2030 Ziemianie będą mogli mieszkać i pracować na naszym satelicie – Księżycu. Czy to oznacza, że era przeprowadzek w kosmos staje się coraz bardziej realna? Za wcześnie na snucie takich wizji. Naukowcy szykują się jednak na różne scenariusze.
Tak miałyby powstawać marsjańskie miasta
Brytyjscy naukowcy opracowali nowy rodzaj betonu. Materiał miałby znaleźć zastosowanie w budownictwie nie tylko na Ziemi, ale też na innych ciałach niebieskich Układu Słonecznego. Innowacyjny budulec powstał z połączenia skrobi ziemniaczanej
i materiału imitującego pył, jaki znajduje się na Marsie czy Księżycu.
Taki miks okazał się znacznie mocniejszy od zwykłego betonu. Nazwano go StarCrete. Ma być jeszcze silniejszy po dodaniu chlorku magnezu. Tę sól można pozyskać zarówno z łez astronautów, jak i powierzchni Marsa.
Wcześniejsze prace naukowców z University of Manchester wykazały, że „gwiezdny beton” można wytworzyć także z krwi lub moczu astronautów.

Oczywiście niezbędnym składnikiem nadal był marsjański lub księżycowy pył. Aby jednak oszczędzić przyszłych eksploratorów kosmosu, postanowiono wykorzystać ziemniaki. Skrobia ziemniaczana i tak zapewne będzie wykorzystywana do przygotowania pożywienia dla astronautów. Sensowne było więc sprawdzenie jej dodatkowych zastosowań.
– Aktualnie technologie budowlane wciąż wymagają wielu lat rozwoju, znacznego zużycia energii oraz dodatkowego ciężkiego sprzętu przetwarzającego. To zwiększa koszt i złożoność misji. StarCrete nie potrzebuje tego, więc upraszcza misję i czyni ją tańszą
i bardziej wykonalną – tłumaczy w oświadczeniu kierownik projektu, dr Aled Roberts, pracownik naukowy w Future Biomanufacturing Research Hub.
„Gwiezdny beton” rewolucją w budownictwie?
StarCrete ma jeszcze jedną, dość istotną zaletę. O wiele bardziej komfortowo będzie zamieszkać w domu z ziemniaka niż konstrukcji z moczu i strupów. Z szacunków badaczy wynika, że do produkcji 213 cegieł potrzebne będzie 25 kilogramów odwodnionej skrobi ziemniaczanej. Budowa domu z trzema sypialniami miałaby pochłonąć 3 razy więcej materiału.
Dr Aled Roberts i jego zespół stworzyli start-up mający na celu nie tylko ulepszenie StarCrete, ale też potencjalne zastosowanie go na Ziemi. „Gwiezdny beton” może być bardziej ekologiczną alternatywą dla wszechobecnego budulca. Produkcja betonu odpowiada dziś za 8% globalnej emisji dwutlenku węgla. Tymczasem StarCrete można przygotować w zwykłym piekarniku, a nawet w kuchence mikrofalowej. Dzięki temu cały proces jest o wiele bardziej energooszczędny.
To nie jedyny pomysł na kosmiczne budownictwo. NASA finansuje też badania nad inną technologią. Dzięki niej będzie można wyprodukować cegły na Marsie za pomocą bakterii i pleśni.
Czy życie na Marsie jest możliwe?
Według astronomów Mars niemal całkowicie stracił atmosferę, gdy zanikło jego pole magnetyczne około 4 miliardów lat temu. Bez atmosfery nic nie mogło zapobiec parowaniu wody z Marsa, a następnie utracie jej w przestrzeni kosmicznej. To miało uniemożliwić życie na Czerwonej Planecie.
Jednak ostatnie badania modelujące warunki życia na starożytnym Marsie sugerują, że jego wnętrze wcale nie musi być martwe jak powierzchnia. Możliwe, że życie wyewoluowało tam i nadal istnieje. Czy tak jest? Odpowiedź mogą dać kolejne misje marsjańskie.
(Mateusz Łysiak; Open Engineering)
/ JEDEN z pięciu
kwiecień 2023 / 4 (8)
De revolutionibus orbium coelestium, czyli „O obrotach sfer niebieskich” to jedno
z najpopularniejszych dzieł Mikołaja Kopernika i zarazem jedna z najbardziej kontrowersyjnych książek w historii literatury naukowej. Polski astronom zaczął prace nad nią ok. 1530 roku, a finalną wersję wydano dopiero 13 lat później. Uczony
w swojej księdze stwierdził, że to Słońce znajduje się w centrum Układu Słonecznego, a inne ciała niebieskie krążą wokół centralnej gwiazdy.
Po raz pierwszy od czasów greckich filozofów zaproponował heliocentryczną budowę Wszechświata. Jego wykład spotkał się wówczas z krytyką, a wielu naukowców (w tym duchownych) przez lata nie zgadzało się z poglądami Kopernika twierdząc, że to jedynie hipotezy. Teoria zaproponowana przez Kopernika była bowiem sprzeczna z nauczaniem Kościoła Katolickiego.

De revolutionibus orbium coelestium / fot. Library of Université de Liège
Pierwsze wydanie dzieła Kopernika ukazało się w Norymberdze nakładzie około 500 kopii. Od tego czasu wiele z nich zaginęło,
a niektóre zostały zniszczone. Szacuje się, że dziś na świecie istnieje ok. 250–270 egzemplarzy „O obrotach sfer niebieskich” z 1543 roku.
Właśnie dlatego każdy z oryginalnych XVI-wiecznych druków wzbudza niemałą sensację i przyciąga kolekcjonerów z całego świata. Tym bardziej że większość z nich nie jest na sprzedaż, ponieważ znajdują się w zbiorach muzeów, bibliotek lub innych państwowych instytucji kultury.
Dotychczas starodruk dzieła astronoma sprzedano za rekordowe 2,2 mln dolarów.
Ostatni przypadek, kiedy jedna z kopii starodruku pierwszego wydania została wystawiona na sprzedaż, miał miejsce w 2022 roku. Dzieło Kopernika zostało wystawione na aukcji internetowej jednego z francuskich portali – interencheres.com. Wartość egzemplarza szacowano wówczas na 150–200 tysięcy euro, czyli ok. 705–942 tysiące złotych.
Z kolei w 2008 roku pierwsze wydanie dzieła polskiego uczonego zostało sprzedane za rekordową kwotę na aukcji w domu aukcyjnym Christie’s w Nowym Jorku. Nabywca zapłacił 2,2 mln dolarów, co wówczas było równowartością ponad 5 milionów złotych. Teraz wszystko wskazuje na to, że księga autorstwa Mikołaja Kopernika może zostać sprzedana za jeszcze wyższą kwotę. (Jakub Rybski)
Jak informuje "The Guardian", powieści Agathy Christie zostały przeredagowane ze względu na zdezaktualizowany język, który dziś może być uznany za obraźliwy. Chodzi o osoby konkretnych narodowości. Okazuje się, że podobnym zmianom poddano również książki innych autorów.
Wydawnictwo HarperCollins postanowiło wprowadzić zmiany w nowych wydaniach książek jednej z najbardziej rozpoznawalnych autorek kryminałów. Chodzi o odniesienia do płci, a także pochodzenia etnicznego, które współcześnie są rozumiane jako obelżywe, w szczególności w przypadkach, gdy akcja powieści dzieje się poza granicami Wielkiej Brytanii. Różnice pojawiły się w przygotowanych przez ekspertów cyfrowych wersjach książek z serii o amatorskiej pani detektyw Jane Marple, a także w wybranych powieściach o Herculesie Poirocie wydanych do 2020 roku, jak informuje Telegraph. Gdzie dokładnie uwidaczniają się zmiany? W pracach Christie nie przeczytamy już o "czarnych", "Żydach" czy "Cyganach", z kolei słowo "tubylcy", brzmiące zdaniem edytorów obco i dziko, zastąpiono bardziej neutralnym - "miejscowi".

Oryginalna okładka 'I nie było już nikogo' Agathy Christie z 1939 roku https://www.biblio.com/book/ten-little-niggers-agatha-christie/d/1404948159 / Fair use, Wikimedia.org
Zniknęły jednak nie tylko pojedyncze słowa - edytowano również całe frazy, a nawet dialogi. Usunięto metafory o zabarwieniu rasistowskim, jak "tors z czarnego marmuru" czy określenia stereotypujące, m.in. "indyjskie uosobienie". Jednym z przykładów cytowanych przez "The Telegraph" jest sytuacja opisana w "Śmierci na Nilu" z 1937 roku, gdzie jedna z bohaterek - pani Allerton przyznaje, że jest dręczona przez dzieci o "obrzydliwych oczach i nosach". Wzmiankę o niewielkiej sympatii bohaterki do najmłodszych zostawiono, zniknął za to opis ich wyglądu.
Co ciekawe, w powieściach Christie podobne zmiany wprowadzono już kilkadziesiąt lat wcześniej. "I nie było już nikogo" z 1939 roku pierwotnie ukazało się pod innym tytułem zawierającym rasistowskie określenie - "Ten Little Niggers", czyli "Dziesięciu Małych Murzynków", co odnosiło się do dziecięcej wyliczanki. Po latach niektóre wydawnictwa zaprostestowały. W latach 1964-1986 Pocket Books wydawało książkę jako "Ten Little Indians", z kolei po 1985 roku całkowicie przearanżowano tytuł. Niektóre źródła podają też 1977 rok.
Edytorzy zajmujący się treściami wrażliwymi to stosunkowo nowe zjawisko w branży wydawniczej - wprowadzają zmiany od około dwóch lat, sprawdzając stare wydania, których niekiedy zdezaktualizowana w odniesieniu do współczesności treść może wymagać zmian. Tak stało się niedawno w przypadku książek Roalda Dahla, którego wydawca, Puffin, zatrudnił zespół do przeredagowania "Charliego i Fabryki Czekolady".
Zniknęły określenia antysemickie, a także "gruby", "szalony" i brzydki", z kolei Oompa Loompas, nazywanych "małymi mężczyznami",
a w filmie granych przez aktorów z karłowatością, nazwano "małymi ludźmi". Puffin utrzymywał, że zabieg ten jest potrzebny, by "książki nadal mogły się dziś wszystkim podobać". Podobne zmiany znaleźć można również w powieściach Iana Fleminga. (Iga Gromska)
Najniebezpieczniejszy region świata
Południe Nowej Gwinei to jeden z najmniej przyjaznych ludziom rejonów świata. Od stóp Gór Śnieżnych po brzeg Morza Arafura ciągnie się kilkusetkilometrowej szerokości pas bagnistej nizinnej dżungli, poprzecinanej gęstą siecią rzek o mętnej wodzie, i błotnistych kanałów zamieszkanych przez krokodyle różańcowe. Codziennie słone wody przypływu wdzierają się dziesiątki kilometrów w głąb lądu. Nie ma tu żadnych dróg, nie da się uprawiać ziemi. Do osad położonych w zasięgu pływów Morza Arafura, przylepionych do błotnistych brzegów rzek
i strumieni, można dotrzeć przez kilka godzin w ciągu doby, kiedy poziom wody jest na tyle wysoki, że wydrążone w pniach drzew łodzie nie utykają w błocie. Przez resztę czasu wsie są odcięte od świata. Ludzie skazani są na to, co uda im się złowić w morzu i rzekach oraz to, co zrodzi nieprzyjazna dżungla. A ta wbrew pozorom rodzi niewiele – półdzikie banany, sago i dziki tytoń – często w miejscach oddalonych o wie-le godzin drogi łodzią od wsi.
Zdobywanie jedzenia zajmuje dużo czasu, wsie sprawiają przez większą część dnia wrażenie całkowicie wyludnionych. Ich mieszkańcy koczują w dżungli w pobliżu gajów palm sagowych lub na terenach łowieckich.

Lud Asmatów do dzisiaj fascynuje antropologów. / fot.: Dominik Szmajda (dominikszmajda.com)
Osady liczą na ogół kilkanaście lub kilkadziesiąt domów, skupionych wokół jeu – stojącego frontem do brzegu długiego domu mężczyzn. Jeu jest sercem wspólnoty – odbywają się tam wszystkie przygotowania do ceremonii i obrzędów. Do domu wstęp mają tylko mężczyźni – śpią tam, rzeźbią lub po prostu chronią się przed upałem i kobietami, palą tytoń. Każdy z klanów zamieszkujących wioskę ma w długim domu (lub w jednym z kilku długich domów, jeśli wieś jest większa) swoje palenisko, strzeżone przez rzeźby wyobrażające przodków.Nad paleniskiem przechowywane są należące do klanu przedmioty ceremonialne: bębny, maski i zdobyte
w czasie wypraw wojennych głowy. Asmaci wyprawiali się po nie od zawsze, a w bardziej oddalonych od cywilizacji wspólnotach obyczaj ten był w skrytości kultywowany do niedawna. Jeszcze kilka czy kilkanaście lat temu zdarzało się, że ludzie znikali bez wieści, a po pewnym czasie w jednej z sąsiednich wsi pojawiały się nowe trofea. Świeżo zdobyta głowa była niezbędnym rekwizytem rytuałów inicjacyjnych, a liczba zdobytych głów stanowiła o statusie społecznym mężczyzny.
Kim są Asmatowie?
Jako pierwszy Asmatów opisał James Cook w dzienniku z wyprawy w 1770 roku. Jego okręt zakotwiczył u ujścia rzeki Kuti. Dwie łodzie pełne ludzi wyruszyły na poszukiwanie źródła słodkiej wody. Marynarze natknęli się na flotyllę dłubanek wypełnionych uzbrojonymi wojownikami – doszło do potyczki, w której od strzał zginęło 20 ludzi Cooka.
Przez następne stulecia nieprzyjazny teren, uciążliwy klimat i ponura sława bezlitosnych łowców głów skutecznie zniechęcały kogokolwiek do prób nawiązania kontaktu i wypraw w ten rejon. Pierwsi misjonarze dotarli tu dopiero na przełomie lat 40. i 50. XX wieku. Zastali wsie pogrążone w permanentnej wojnie. Administracja holenderska podjęła próby pacyfikacji łowców głów z południa wyspy, na terenach plemion Marind-Anim i Asmat powstały posterunki wojskowe. Uczestnicy wypraw po głowy byli sądzeni i karani, jednakże jurysdykcja władz kolonialnych sięgała zaledwie kilka mil od posterunku.
Do początku lat 60. XX wieku tereny te znajdowały się pod kontrolą holenderską jako część Holenderskich Indii Wschodnich. Dzisiaj wsie położone na wybrzeżu Morza Arafura należą do Indonezji. Mają stały kontakt ze światem – w większości umieszczono posterunki wojska i policji indonezyjskiej, a obok wsi Asmatów wyrastają osady Indonezyjczyków przesiedlonych z Jawy i Sulawesi.
„Przerażające” odkrycie na odizolowanej wyspie. Badacze znaleźli plastikowe skały.
Obok postępujących zmian klimatu, plastik jest uważany za jedno z największych zagrożeń dla naszej cywilizacji. Dlaczego? Tworzywa sztuczne nie ulegają biodegradacji, co oznacza, że mogą przetrwać setki lat w środowisku, zanieczyszczając grunty i wody. Na plastik nie ma rady.
Spalając go, do powietrza uwalniamy zanieczyszczenia groźne dla ludzi i zwierząt. Wyrzucany do oceanów (a to niestety coraz częstsza praktyka), niszczy środowiska naturalne zwierząt i zabija je. Już sama produkcja tworzyw sztucznych pochłania ogromne ilości energii, czego efektem jest wytwarzanie szkodliwych dla klimatu gazów cieplarnianych.
Od rozpowszechnienia w połowie XX w. plastik dosłownie zalał świat. I nie chodzi tylko o wszechobecne siatki, opakowania czy słomki. Z niepokojących badań

Badacze odkryli plastikowe skały / fot. Fernanda Avelar/Parana Federal University
wynika, że mikroplastik jest już nawet w powietrzu. Niedawne odkrycie na wyspie potwierdza, że żyjemy w erze sztucznych tworzyw.
Niewielka wyspa wulkaniczna Trindade to jedno z najbardziej odizolowanych miejsc na świecie, a na pewno w Ameryce Południowej. Znajduje się na Oceanie Atlantyckim, 1140 kilometrów od wybrzeży Brazylii.
Co roku na wyspę przybywają tysiące żółwi zielonych, aby złożyć jaja. To jedno z najważniejszych na świecie miejsc ochrony tego zagrożonego wyginięciem gatunku. Gniazdujących żółwi doglądają żołnierze brazylijskiej marynarki wojennej. Mieszkańcy bazy wojskowej na Trindade to jedyni ludzie będący na stałe na wyspie.
Geologia Trindade fascynuje naukowców od lat. Odkrycie skał zbudowanych z plastikowych odpadów wywołało strach o żółwie i miejscowe ekosystemy. Tak zwane plastikowe skały znaleziono na całej długości plaży. Powstają one po tym, jak plastikowe śmieci wyrzucone na brzeg rozkładają się i mieszają ze skałami wulkanicznymi wyspy. Odpady z tworzyw sztucznych na plaży pochodzą głównie z sieci rybackich.
Geolożka Fernanda Avelar Santos po raz pierwszy trafiła na plastikowe skały w 2019 r. Badała wówczas osuwiska, erozję i inne „zagrożenia geologiczne” na wyspie. Po ich przeanalizowaniu zespół naukowców zidentyfikował nowy rodzaj formacji geologicznej. Łączy on materiały i procesy, których Ziemia używała do formowania skał przez miliardy lat, z nowym składnikiem: plastikowymi śmieciami.
– Tym bardziej przerażające było znalezienie czegoś takiego na jednej z najważniejszych ekologicznie plaż – wspomina uczona cytowana przez Science Alert.
– Zanieczyszczenie mórz prowokuje zmianę koncepcji formacji skalnych i osadowych. [...] Ingerencje człowieka są teraz tak wszechobecne, że trzeba kwestionować to, co jest naprawdę naturalne – dodaje prowadzony przez nią zespół badawczy.
Niestety, plastikowe skały nie są anomalią tylko w jednym miejscu na świecie. Podobne formacje znaleziono już w 2014 roku na Hawajach. Inna kategoria to tzw. piroplasty, które powstają ze spalonych odpadów z tworzyw sztucznych. Po raz pierwszy rozpoznano je w 2019 r. na kornwalijskim wybrzeżu w Wielkiej Brytanii.
Kolejnym znanym przykładem ingerencji człowieka w procesy naturalne jest tak zwana szklana plaża w Kalifornii. Choć często mówi się, że to „cud natury”, historia tego miejsca jest po prostu przykra. Niektórzy zabierają stamtąd kolorowe „kamyczki” do domu, co jest zakazane.
Najlepszym sposobem na walkę z plastikiem jest jego unikanie. Coraz więcej barów i restauracji rezygnuje z plastikowych słomek. Także sklepy zamieniają szkodliwe dla środowiska jednorazowe siatki na biodegradowalne odpowiedniki. Całkowite pozbycie się plastiku jest już jednak raczej niemożliwe. (Mateusz Łysiak)
W marcu ubiegłego roku Lily Collins, córka Phila Collinsa, opublikowała na Instagramie wzruszający wpis z koncertu ojca. "Dzisiejszy wieczór oznacza koniec pewnej epoki. Bycie świadkiem tego ostatniego koncertu było naprawdę życiowym wspomnieniem i wydarzeniem, które zachowam w moim sercu na zawsze" - napisała aktorka. Teraz koledzy z Genesis przyznali, że ze względu na stan zdrowia perkusisty i wokalisty, na pewno nie zagrają już razem. Grający na klawiszach Tony Banks przyznał:
Nic już nam nie zostało. Studnia wyschła. Nie możemy już koncertować z powodu stanu Phila, więc to koniec.
Phil Collins zmaga się z poważnymi problemami zdrowotnymi od 2007 roku, kiedy doznał urazu kręgosłupa przez uszkodzenie kręgów w górnej części szyi. Wtedy czasowo musiał wycofać się ze sceny, ale udało mu się wrócić i do studia nagraniowego, i do koncertowania. Teraz jednak nie ma już na to szans. Na poprzednie dolegliwości naturalnie nałożył się wiek - Collins ma 72 lata - a także skutki wieloletniego uzależnienia muzyka od alkoholu. - Teraz ma się dobrze w domu, cieszy się życiem. Pracował bardzo ciężko przez te wszystkie lata. Myślę, że cieszy się czasem spędzonym w domu - powiedział w rozmowie z dziennikarzem BBC One basista Genesis Mike Rutherford. Dodał, że Phil Collins jest bardziej unieruchomiony niż dawniej. Od pewnego czasu artysta musi korzystać z wózka, by się poruszać, wcześniej już sięgnął po laskę.
Już w 2021 roku Collins, występując, musiał zrezygnować z grania na perkusji, przy której siedział jeszcze w latach 70., gdy wokalistą Genesis był Peter Gabriel. W ostatniej, jak się okazało, trasie, ojca przy "garach" zastąpił Nic Collins. - Jest to w pewnym sensie trochę wyzwanie, co jest bardzo denerwujące, ponieważ chciałbym grać tam z moim synem. Jednak z trudem trzymam pałeczki perkusyjne w dłoni, więc byłaby to dla mnie fizyczna bariera nie do przeskoczenia - mówił wtedy Phil Collins. (Marta Korycka)