miesięcznik polonia kultura
pakamera.chicago

"Blondynka" zadebiutowała
w Wenecji. Ana de Armas
nie gra Monroe,
ona jest Monroe
"Blondynkę" oklaskiwano w Wenecji przez 14 minut. Przynajmniej według "Variety," bo "Deadline" donosi, że "tylko" przez 11. Obok komediodramatu "Duchy Inisherin" o końcu przyjaźni i obciętych palcach to chyba najdłuższa owacja na festiwalu.
Ana de Armas płakała, producent Brad Pitt robił zdjęcia
z fanami, kilka celebrytek przemknęło na czerwonym dywanie w sukienkach z podobiznami Marilyn Monroe. Triumf, a jednocześnie kontrowersje, oskarżenia
o eksploatację. Krótko mówiąc, podczas festiwalu filmowego w Wenecji wreszcie wydarzyło się coś interesującego.
Czułem, że nią jestem
Myślałam, że nigdy nie uda mi się zobaczyć tego filmu. Andrew Dominik pracował nad nim od 2009 roku, zmieniał pomysły i aktorki: Naomi Watts, Jessicę Chastain. Kilka miesięcy temu mieliśmy porozmawiać o dokumencie „This Much I Know to Be True". Ja pytałam o Cave’a, on opowiadał o Monroe. - Nigdy nie byłem jej fanem, wszystko kręciło się wokół książki Joyce Carol Oates. Ale teraz wiem, że była świetną aktorką. Weź takiego „Księcia i aktoreczkę" – to jedna z najlepszych aktorskich interpretacji w historii. Poza tym zawsze czułem, że nią jestem - przekonuje.

Dominik ma długie włosy, problemy ze słuchem, australijski akcent. Monroe nie przypomina.
- Żyła w stanie ciągłego, pieprzonego kryzysu. Pragnęła bezpieczeństwa, ale szukała go w niewłaściwych miejscach
i w niewłaściwy sposób. Czułem, że siedzę z nią w tej narcystycznej twierdzy jak w samochodzie bez hamulców, który się coraz bardziej rozpędza. I nikt inny tego nie zauważa – mówi, prawie krzycząc. Człowiek opętany. - Niektóre pomysły wydają
ci się atrakcyjne przez jakieś dwa, trzy lata. A potem tylko machasz na to wszystko ręką. Nie wyszło? Pieprzyć to. Tym razem było inaczej. Każdy film, który w życiu zrobiłem, powstał tylko dlatego, że nie mogłem wtedy zrobić „Blondynki" - opowiada.
Samej Oates film się podobał. "Myślę, że udało mu się pokazać doświadczenie Normy Jeane Baker z jej perspektywy. Nie przygląda się jej z zewnątrz, tym spojrzeniem mężczyzny patrzącego na kobietę" – napisała, a ja zastanawiam się, czy to prawda.

"Blondynka" - piękno i gwałt
„Blondynka" to dziwny, niepokojący i fascynujący twór.
O Monroe męczennicy w białej bieliźnie. Monroe, która umarła za nasze grzechy, choć nikt jej nie pytał o zdanie. Dominika fascynuje jej cierpienie, ciało zdradzające jej duszę. Przez trzy godziny ją rozbiera, patrzy na jej twarz podczas gwałtu, słucha krzyków, gdy krwawi na plaży. W pewnym momencie robi się niewygodnie, perwersyjnie. Ciekawie.
Pewnie dlatego „Blondynka" wzbudza mieszane reakcje: obok przepięknych scen Dominik dosłownie tarza się w błocie. Książka Oates też taka była. „Pragniemy obserwować innych z zewnątrz. Nie chcemy, aby nas wciągano do środka" – pisała, a przecież właśnie to robi ten szalony reżyser.
Dziennikarka „Guardiana" krytykowała sceny, w których Norma (Marilyn?) rozmawia ze swoimi nienarodzonymi dziećmi. Kamera przyjmuje nawet ich punkt widzenia. „Te fragmenty można by łatwo uznać za propagandę antyaborcyjną, choć prawdopodobnie intencją było coś zupełnie przeciwnego: pokazanie, jak małą kontrolę Monroe
miała nad własnym ciałem". Inni narzekali, że wciąż pokazuje się ją jako zaszczutą przez wszystkich ofiarę.
„Podobnie jak Asif Kapadia w swoim dokumencie »Amy« Dominik krytykuje świat za zredukowanie swojej bohaterki do jej atutów, a następnie traktuje ją w dokładnie taki sam sposób" – dodawała Sophie Monks Kaufman.
To prawda – Dominik nie może przestać napawać się jej bólem. Matka próbuje utopić ją we wrzącej wodzie, mężczyźni atakują, producenci szprycują narkotykami. Grający Joego DiMaggia Bobby Cannavale w milczeniu przygląda się białej sukience unoszonej na planie przez podmuch powietrza. Gdy wróci do mieszkania, brutalnie ją pobije. „Romans" z Kennedym to tylko jedna obrzydliwa scenka, agenci dosłownie wrzucają mu ją do łóżka.
„Co to jest, room service?" – krzyknie. Ale zaraz zamilknie, bo kiedy całe życie słyszysz, że jesteś tylko kawałkiem mięsa, chyba zaczynasz w to wierzyć. W Wenecji ktoś powiedział mi, że oglądając „Blondynkę", zrobiło mu się najzwyczajniej niedobrze.
Ana de Armas nie gra Monroe. Ona jest Monroe
Ale osiągnięcie Dominika to chyba właśnie te zgrzyty, piękno i brzydota, wścibska kamera zaglądająca Monroe do samego wnętrza i niesamowite ujęcia. Najsłynniejsze zdjęcia aktorki nagle nabierają życia: znowu biega po plaży w białym wełnianym swetrze i stoi z w ogrodzie z Arthurem Millerem. Śpiewa na planie „Pół żartem, pół serio" jako Sugar Kane Kowalczyk albo po raz kolejny zapewnia, że „Diamenty to najlepsi przyjaciele dziewczyny."

Nie wiadomo już, gdzie kończy się Monroe, a gdzie zaczyna Ana de Armas.
Kiedy Dominik ją wybrał, wszyscy wzruszyli tylko ramionami. Nieznana Kubanka, ciemne włosy, nie ten akcent. Potem zagrała w takich filmach jak „Blade Runner 2049," „Na noże," wreszcie w „Nie czas umierać". - Zatrudniłem ją przed tymi wszystkimi innymi filmami, przed Bondem. Ale nie wiedziałem, że będzie aż tak dobra. Jest jak James Gandolfini! Nie mogłem uwierzyć własnym oczom – opowiada Dominik. Ma rację.
Armas nie gra Monroe. Armas jest Monroe. To dziwne uczucie, gdy podobieństwo jest aż tak uderzające. Od zwykłych filmów biograficznych nikt tego chyba nie oczekuje. Kristen Stewart grała Jean Seberg, Renée Zellweger – Judy Garland, a i tak dostała za to Oscara.
Znana dyrektorka castingu Bonnie Timmermann też rozmawia ze mną o Armas na festiwalu: - Ona jest gwiazdą. Nie pomyślała sobie: „No cóż, jestem piękna, więc wystarczy, że zagram
pakamera wrzesień 2022 / 1 (1)
/ KULTURA film
w jakimś Bondzie". Naprawdę stara się pracować nad swoim warsztatem. Myślę, że chce od życia czegoś więcej.
Zupełnie jak kiedyś Monroe - walcząca o lepsze role, lepsze zarobki, czytająca rosyjskich klasyków. Armas zobaczyła w niej kobietę, nie mit. - Taką jak ja – mówi we Włoszech. - Ten sam wiek, aktorka funkcjonująca w tej samej branży. Musiałam udać się w miejsca, o których wiedziałam, że będą niewygodne, ale naprawdę chciałam odnaleźć jej emocjonalną prawdę.
To ciekawe, bo choć „Blondynka" jest adaptacją książki, a nie zlepkiem faktów, ekipa bawiła się w wywoływanie duchów. Kręcili w mieszkaniu, w którym dorastała, i w domu, w którym zmarła. Zdjęcia rozpoczęły się 4 sierpnia, w dniu śmierci aktorki. W Los Angeles jej ślady są zresztą wszędzie. Jak twierdzi Dominik, porównując plan do seansu spirytystycznego, jej prochy są porozrzucane właściwie po całym mieście.
- Myślę, że zgadzała się z tym, co robimy. Naprawdę wierzę, że była z nami. Była wszystkim, o czym myślałam, wszystkim,
o czym marzyłam, była wszystkim, o czym mogłam mówić – dodaje Armas.
„Blondynka" to też film o zagubieniu
Odhaczająca kolejne traumy „Blondynka" nie wyjaśni tajemnicy Monroe. Trudne dzieciństwo, trudniejsze związki, samotność, prochy, seks. Wszystko to znamy, ale jest w tej zaskakująco brutalnej opowieści coś, co wzrusza. Tyle razy już o niej opowiadano. Michelle Williams grała czyjąś głupawą fantazję, fińska artystka Anna Eriksson opowiadała o niej w dziwacznym eksperymencie „M," snując się po ulicach z twarzą pokrytą białym pudrem. - Kiedy o niej myślę, zawsze myślę o przemocy. Jeśli chodzi o Monroe, seksualność i śmierć zawsze idą w parze – mówiła, porównując Monroe do snu. W filmie Dominika nie jest snem, nie jest marzeniem. Jest człowiekiem. A ludzie krwawią.
Oates utrzymuje, że w jej powieści najsmutniejszym dniem dla Normy Jean jest ten, kiedy uświadamia sobie, że na planie filmowym wszyscy znają już tylko „Marilyn". "Kiedy tak bardzo oddalamy się od naszych korzeni, stajemy się samotni i zagubieni" – pisała.
„Blondynka" to też film o zagubieniu. O wykorzystywaniu: seksualnym, ekonomicznym, emocjonalnym. Człowieku bez korzeni, który otwiera szeroko dziecięce oczy i przygląda się kolejnej osobie, która znowu żąda czegoś, czego nie będzie
w stanie zaoferować.
Według Leny Dunham dla każdego była czymś innym, zupełnie jak kolejna kobieta lustro - księżna Diana. Jeśli czujesz, że ogranicza cię męskie spojrzenie, będzie to dla ciebie przestrogą. Jeśli uważasz, że twoje ciało nie pasuje do przyjętych kanonów, „Marilyn pozwala, aby krągłości, które przemówiły do ciebie głośniej niż ona sama, pokazały się przez obcisłe tkaniny. Mieszkała na trzech różnych ulicach, w wielu miastach, a ludzie zawsze twierdzą, że właśnie tam był jej dom. Nie ma znaczenia,

czy to prawda. Ona jest wszędzie". Dla Dominika była akurat kobietą pod presją, pędzącą ku samozagładzie.
„Blondynka" już za chwilę trafi na Netflix i wyruszy w świat – zupełnie jak ten samochód bez hamulców, który się coraz bardziej rozpędza. Będzie irytować, zachwycać, po prostu wkurzać. To też osiągnięcie, bo filmy, na które reżyserzy czekają latami, zwykle się nie udają. Podczas naszego spotkania opowiadam Dominikowi o „Człowieku, który zabił Don Kichota" Terry’ego Gilliama. Przeklętej produkcji, która przez 30 lat omal nie doprowadziła go do obłędu. Kilka lat po premierze, do której wreszcie udało się doprowadzić, nikt o nim już nie pamięta. - Był dobry? Nie? Kurwa. One nigdy nie są dobre, te dziwne filmy marzenia – odpowiada Dominik. - Ale mój taki będzie. Będzie zupełnie wyjątkowy. Marta Bałaga; "Wysokie obcasy"; Fot.: 2022 NETFLIX
Film "Blondi" w reżyserii Andrew Dominika w kinach amerykańskich od 17 września 2022. Pod koniec września będzie również udostępniony na platformie NETFLIX.
Warto dodać, iż 1 oraz 2 października 2022 w Chopin Theatre, Chicago, zostanie wystawiona sztuka autorstwa Krzysztofa Arsenowicza, zatytułowana "Marylin Monroe - czy naprawdę tak było...". Bilety: Biura "Polamer" oraz Księgarnia D&Z.

Adrien Brody na premierze filmu "Blondynka" w Los Angeles, 13 września 2022 roku
Fot.: Axelle/Bauer-Griffin/FilmMagic/Getty Images
Marilyn Monroe skończyła samotna. To prawdziwie tragiczne życie artysty
Ten film jest formą hołdu dla wspomnienia o Marilyn. Oddaje jej głos, którego w swoim czasie nie mogła mieć. Ale są w nim nawiązania nie tylko do tego, co jest niewłaściwe w branży filmowej, ale w świecie
w ogóle. Kobiety od bardzo dawna zmagają się
z opresją i nierównym traktowaniem — mówi
w rozmowie z Onetem Adrien Brody. Od 28 września na Netfliksie można oglądać film "Blondynka" Andrew Dominika o jednej z największych ikon Hollywood — Marilyn Monroe. Brody gra w nim trzeciego męża Marilyn, pisarza Arthura Millera.
Adrien Brody to od wielu lat jedno z najbardziej rozpoznawalnych nazwisk w branży filmowej. Aktor słynie z zaangażowania w swoją pracę i uwielbia nie tylko występy przed kamerą, ale też etap przygotowań. O tym, że jest w stanie unieść na swoich ramionach ciężar filmu, przekonał nas już na początku swojej kariery w oscarowym "Pianiście". Ale to też jeden z tych aktorów, którzy świetnie grają zespołowo i potrafią wnieść na ekran jakość nawet mniejszą rolą — jak choćby u Wesa Andersona.
Anna Tatarska: Grana przez Anę de Armas bohaterka jest w tym filmie nieustannie uprzedmiotowiana przez mężczyzn, branża patrzy na nią z góry, nawet własna matka się od niej opędza. Mam wrażenie, że wasza ekranowa relacja — małżeństwo Marilyn z Arthurem Millerem — to jedyna przestrzeń, w której pojawia się miejsce na czułość, delikatność i empatię.
Adrien Brody: Dziękuję, że pani to zauważyła. Walczyłem, żeby tak właśnie było. Scenariusz "Blondynki" oddaje sprawiedliwość wspaniałej powieści Joyce Carol Oates, ale mimo że wydarzenia pokazywane na ekranie są w dużym stopniu fikcyjne, zależało mi, żeby nie zapominać, że gram prawdziwą osobę.

Marylin Monroe w nowojorskim metrze, 1955 rok
Fot.: Ed Feingersh/Michael Ochs Archives/Getty Images
Miller na samym początku traktował Marylin nieco z góry. Na ekranie obserwujemy, jak jego podejście się zmienia.
Wydaje mi się, że zarówno Marylin, jak i Arthur poprzez ten związek realizowali pewne swoje marzenia i potrzeby. Miałem poczucie, że ich więź była prawdziwa i to był mój cel: znaleźć prawdę tego, co ich połączyło. Oczywiście dzieliły ich trudne do pokonania różnice, ale to jest akurat prawdziwe dla większości związków. Ale tak, jak pani zauważyła, ich relacja ewoluowała.
C Z Y T A J T A K Ż E
Mam wrażenie, że w chwili pierwszego spotkania widać, że on ją ocenia, traktuje głównie przez pryzmat urody, nie widzi emocjonalnej głębi. Wydaje mi się, że taka postawa była nie tylko przejawem osobowości Millera, ale też znakiem czasów, szczególnie postaw dominujących w branży rozrywkowej. Korespondowało to ze sposobem, w jaki Marylin była przedstawiana, z wyborem ról, które jej oferowano. To wszystko były rzeczy, które ją ograniczały — z dzisiejszej perspektywy to oczywiste.
Myślę, że musiało to być dla niej ogromnie trudne i bolesne. Na pewno wiele energii spożytkowała na walczenie z tym poczuciem bycia niedocenianą. Dlatego poszła na studia do studia Lee Strasberga — bo aktywnie pracowała nad tym, by nadać swojej pracy głębię i wagę. W tamtych czasach w kinie nie było na to zbyt wiele miejsca. Ale wracając do Millera — z czasem odkrywa, że Marilyn patrzy na jego pracę z perspektywy, która ubogaca. Że widzi w niej rzeczy, których on nie zauważa. Wtedy staje się ona dla niego wielką pięknością w sposób, który przekracza jakiekolwiek fizyczne przyciąganie.

Adrien Brody i Ana de Armas na planie filmu "Blondynka"
Fot.: Netflix/Materiały prasowe
Choć oczywiście doceniam pana rolę w "Blondynce", to oboje wiemy, że jest pan tu tylko dodatkiem, jak zresztą wszyscy. Jaśniejącą gwiazdą jest bowiem Ana de Armas, która udowadnia, że jest na prostej drodze do aktorskiej doskonałości. Jak wam się razem pracowało?
Wspominała pani wcześniej o empatii. To, co zrobiła na ekranie Ana de Armas, było tak piękne i poruszające, że nie mógłbym nie odczuwać w stosunku do niej wielkiej empatii — nawet gdyby scena tego nie wymagała. Kiedy po pierwszym dniu na planie wróciłem do domu, czułem, jakbym naprawdę miał przywilej pracy z Marylin Monroe. Ana przeniosła mnie w inne miejsce i w inny czas. W tym, co stworzyła, jest niesamowita jakość, którą naprawdę bardzo rzadko widuję. A przecież pracuje właściwie całe swoje dorosłe życie.
Wiem, jak to jest, kiedy aktor dostaje do zagrania tak ważną rolę. To niesamowita odpowiedzialność, ale też błogosławieństwo. Podobnie czułem się w "Pianiście" — z jednej strony, całkowicie przytłoczony odpowiedzialnością, ale jednocześnie z poczuciem, że taka szansa to ogromny przywilej. To się bardzo rzadko zdarza, szczególnie pod przywództwem wspaniałego reżysera.
Tak jak już mówiliśmy, scenariusz oparty jest na powieści Joyce Carol Oates, która jest literacką fikcją. Pan zawsze lubi się bardzo przygotowywać do swoich ról. Czy i tym razem przeprowadził pan dziennikarskie śledztwo, badając biografię bohaterki, która jest pana filmową żoną?
Tak, przed wejściem na plan wykonałem bardzo szczegółowy research. Wydaje mi się, że jest to moja, jako aktora, odpowiedzialność. W filmie Marylin wchodzi w relacje z różnymi bohaterami. Wydaje mi się, że wszystkie one mogą być źródłem informacji na jej temat. Dlatego zbadanie tych relacji było częścią mojej odpowiedzialności. Wiele czytałem też na temat Hollywood, branży filmowej z tamtych czasów, no i oczywiście samej Marylin. Wydaje mi się, że jeszcze przed tym filmem miałem do niej pewną słabość.
Zawsze uderzała mnie wielka przepaść pomiędzy rzucającą się w oczy sławą i sukcesem a tym, kim była naprawdę, jak się czuła, jak nie była w stanie znaleźć miłości z powodu dziecięcych traum. Skończyła jako samotna osoba — to prawdziwie tragiczne życie artysty. To, że jest najbardziej ikoniczną postacią reprezentującą Hollywood i historię jego sukcesu, jest doprawdy tragiczne. To przedstawienie perfekcji, które ludzie idealizują. Innym przykładem tego typu paradoksu może być historia Elvisa — znany jako król rock'n'rolla, a w rzeczywistości człowiek trawiony wieloma problemami.
Domyślam się, że jako zagorzały czytelnik twórczość Millera miał pan w małym palcu?
Twórczość Arthura Millera znałem i ceniłem jeszcze na długo przed tym, jak dostałem propozycję wcielenia się w niego na ekranie. Oczywiście przy okazji roli w "Blondynce" powtórzyłem lekturę wszystkich jego prac, bo uważam, że to, co pisał, wiele wnosi do roli i nadaje kontekst jego relacji z Marylin. Co ironiczne, ale zarazem niefortunne, wiele jego tekstów koncentruje się na temacie rodziny i utrzymanych jest w tonacji tragicznej. Oczywiście relacje między ludźmi nie zawsze znajdują szczęśliwy finał, ale i tak nieprzyjemnie czyta się te teksty, wiedząc, że odbija się w nich to, co działo się w prawdziwym życiu.
Jedną z bardziej poruszających scen w filmie był dla mnie moment, w którym do Arthura i Normy przyjeżdżają jego znajomi, a ona boi się wyjść i z nimi porozmawiać. Jest przekonana, że będą oczekiwać persony, Marylin, a Norma ich rozczaruje, na pewno jej nie polubią. Czy dla każdego, kto doszedł do pewnego poziomu popularności, tego typu lęk jest znajomy?
Wydaje mi się, że on się pojawia tylko wtedy, kiedy ta persona jest niespójna z tym, kim się naprawdę jest. Lęk jest produktem ubocznym wymysłu, z którym trzeba żyć. Ja na przykład go nie odczuwam, bo nigdy takiej persony nie stworzyłem. Niestety, Marylin była całkowicie wykreowana. Była tak specyficznym obrazem perfekcji, że w swoim prywatnym życiu Norma nigdy nie była w stanie do tego dorosnąć. Od tamtej pory na pewno w branży zaszło wiele pozytywnych zmian, ale dziś pojawiają się z kolei nowe wyzwania, które mogą być uciążliwe. Mam tu na myśli media społecznościowe i wytwarzaną przez nie presję. Wydaje mi się, że na mediach społecznościowych jest cała masa ludzi, których wizerunek drastycznie różni się od tego, jak naprawdę wyglądają czy kim są. Pewnie musi im być z tym ciężko.

Adrien Brody i Ana de Armas na planie filmu "Blondynka"
Fot.: Netflix/Materiały prasowe
"Blondynka" to nie tylko impresyjny portret wewnętrzny Marilyn, ale też historia systemowej przemocy. Czy według pana ważne jest, że ten film dotyka tego tematu?
Ten film jest formą hołdu dla wspomnienia o Marilyn. Oddaje jej głos, którego w swoim czasie nie mogła mieć. Ale są w nim nawiązania nie tylko do tego, co jest niewłaściwe w branży filmowej, ale w świecie w ogóle. Kobiety od bardzo dawna zmagają się z opresją i nierównym traktowaniem. Ciekawe jest się przyglądać, jak to dotyka kogoś, kto przecież był celebrowany i teoretycznie powinien być wyjęty z takich codziennych okoliczności, z którymi zmagają się szarzy obywatele. Myślę, że to wiele mówi o nas samych.
"Blondynka" do obejrzenia na Netfliksie od 28 września br.