top of page

/ KULTURA teatr / portrety

 marzec 2023 / 3 (7)

ROZMAWIAŁA:

ANNA CZERWIŃSKA

DO PRZODU...

Maryla 11.jpg

Jest zmysłowa, nienasycona, głodna wiedzy i eksperymentów. Uwielbia kwiaty, odmienność,

a projektowanie kostiumów traktuje poważnie i z pokorą.

W rodzinnym domu Maryli Pawliny obowiązywał podział ról - mężczyźni rządzili, intrygowali, toczyli wojny. Im wolno było wszystko. Kobiety zaś musiały znać swoje miejsce

w społeczeństwie. Ona nie godziła się na taki podział. Ceni błędy, które zdarzało jej się popełniać: „Człowiek szybciej dzięki nim dojrzewa, więc musi mieć do nich prawo!"

Kostiumolog teatralny Maryla Pawlina, laureatka ubiegłorocznej nagrody IV Kongresu Teatru Polskiego w Chicago, w towarzystwie przystojnego króla z bajki, w którego wcielił się Jacek - mąż Maryli, przebierając się w kostium jej autorstwa.

UCIECZKA

    Kulturą nasiąkała w Krakowie, mieszkała w Brzesku, urodziła się w Wilkszynie, powiat Środa Śląska, województwo wrocławskie. Dorastała w czasach powojennych, komunistycznych. Antykomunizm wpoił jej ojciec, choć taka postawa ograniczała wówczas możliwość startu w dorosłe życie. Podglądała wszystko, co działo się wokół. Nie akceptowała…

   Uciekała do przodu. Bardzo chciała uczyć się w Liceum Plastycznym, ale sprzeciwiła się babcia z rodu Koźmińskich. W jej przekonaniu w rodzinie nie mogły zaistnieć „jakieś artystki”, a kobieta o wielu talentach powinna zostać nauczycielką.    

    Ta część ucieczki nie udała się… Może za wcześnie… Chociaż czuła się dorosła już wieku 9. lat, kiedy zniosła do piwnicy węgiel (1,5 tony), by ochronić zaawansowaną brzemienność mamy, węgiel przed kradzieżą i obie przed gniewem ojca. Mimo jego apodyktycznej postawy wiele ją nauczył, wiele też cech po nim odziedziczyła – wytrwałość, upór, pracowitość i chyba zdolności wszelkie…

    Ucieczka do przodu powtórzyła się już w dorosłym życiu – wraz z mężem i dziećmi pojawili się w Stanach Zjednoczonych.

Maryla.jpg
Maryla 1.jpg
Maryla 1.jpg
Maryla 3.jpg
Maryla Pawlina_edited.jpg
Maryla 15.jpg
Maryla 8.jpg
Maryla 16.jpg
Maryla 7.jpg

Anna Czerwińska: Zostawiłaś wszystko za sobą, Cały niepokój, zakłopotanie i znaki zapytania. Rozpoczęło się nowe życie, nowe wyzwania. Pomogła siła wewnętrzna?

 

Maryla Pawlina: Desperacja, która z pewnością ma wpływ na to, co wokół, na odbiór świata, i jego poznanie… Kiedy podejmuje się taką decyzję, i to z dziećmi, musi być siła i wzajemne zrozumienie. Inaczej nie pokonamy przeszkód. Zamieni się to w koniec świata i jedną wielką rozpacz. Na szczęście u nas tak nie było… Udało się „zamienić” życia z polskiego na amerykańskie z zachowaniem polskości. Jednak początki były trudne. Jak u każdego.

 

A.Cz.: Byłaś wówczas panią nauczycielką od muzyki. To konsekwencje decyzji babci, głowy rodu. A przecież los zasypał Cię talentami wszelkimi. Czułaś, że musisz je wykorzystać?

 

M.P.: Tak, było coś takiego. Moja mama mi przypomniała, jak będąc w przedszkolu wybudowałam teatrzyk i aktorów, kukiełki. Zawsze z chęcią występowałam, zawsze interesowała mnie szafa mamy i podczas jej nieobecności przebierałam się, dopasowywałam, usiłowałam coś zmienić. Później, już w szkole podstawowej, do której bardzo lubiłam chodzić i chętnie uczyłam się, miałam bardzo dobrą panią od wychowania plastycznego. W siódmej klasie nauczyła nas perspektywy, co było raczej niespotykane. Zabierała nas do parku i tłumaczyła, na czym to wszystko polega. Jak ją wspominam, widzę ją w kolorach… Jak mówiła, tworzył się błękit, słoneczny żółty, pomarańczowy… Ciepło wokół niej. W ogóle miałam szczęście do dobrych nauczycieli… To procentowało w późniejszym życiu.

Tutaj… też miałam szczęście do kreatywnych ludzi. Agata Paleczny otworzyła swoje studio „Warsztaty teatralne”. I tak to się zaczęło. Tam stawiałam swoje pierwsze kroki, tam mnie poznawano… Potem Paderewski Symphony Orchestra i „Straszny Dwór”. Moc kostiumów… Bardzo poważny projekt…

A.Cz.: Zapracowała wrażliwość, znajomość kolorów, zrozumienie ich znaczenia… A do tego wyobraźnia. Bez niej trudno?

 

M.P.: Wręcz niemożliwe jest projektowanie bez wyobraźni. Wszyscy, którzy projektują ubiory na scenę, czy do filmu, muszą mieć wyobraźnię przestrzenną. Będąc nieskromną w tym momencie, mogę powiedzieć o sobie, że ją mam. Wiesz, największą dla mnie trudnością jest faza wstępna projektowania. Nigdy nie uczyłam się technologii. I tak na przykład długo zastanawiałam się, jak zrobić smoka, jak wykroić formę… Zrobiłam w końcu…

 

A.Cz.: i wyszedł rewelacyjnie!

 

M.P.:  Nie ma sztuki, do której nie zrobiłabym samodzielnej dokumentacji. Jak już wszystko przemyślę, naczytam, naoglądam, jestem gotowa do rozmów z reżyserem. Uzgadniamy swoje poglądy, chociaż mnie jest trudno przekonać do zmiany moich pomysłów. Szyję sama, robię też niezbędne dodatki samodzielnie. I bez względu na to, czy jest to sztuka dla dzieci czy dla dorosłych, praca nad nimi jest jednakowo trudna, ale i pasjonująca. Projektuje się dla konkretnych osób, aktorów… Trzeba ich znać, ale też trzeba wiedzieć, jakie ruchy wykonują na scenie, by kostium ich nie krępował, by każdy z nich czuł się na scenie swobodnie. Dlatego szyję sama. Wszystkie kostiumy – małe i duże.

 

A.Cz.: Dystans między sceną a widzem jest dosyć duży. A jednak dbasz o wszystko, o każdy guziczek czy koronkę…

 

M.P.: Nie wyobrażam sobie, by mogło być inaczej, chociaż w naszych, emigracyjnych warunkach jest to dużym problemem. Nie ma budżetu na kostiumy, ba… nie ma budżetu na nic. Nie mamy teatru, tułamy się po rożnych miejscach, za które trzeba zapłacić, więc o kostiumach już naprawdę nie może być mowy. Jakoś to rozwiązujemy, dzięki sponsorom czy rodzicom przy przedstawieniach dla dzieci, ale to są półśrodki. I nigdy nie wiadomo, na co możemy liczyć. Dlatego podpieram się sklepami z używaną odzieżą, którą potem przerabiam, przeszywam, doszywam, by maksymalnie ograniczyć koszty przy zadowalającym i w miarę wiernym do sztuki efekcie.

A.Cz.: Jesteśmy wzrokowcami. Ty pierwsza dajesz nam sygnał ze sceny poprzez kostiumy aktorów. Wprowadzasz w nastrój przedstawienia…

 

M.P.:  Mam tego świadomość i jest to spore obciążenie. Dlatego muszę znać scenariusz i obsadę, by móc stworzyć taką atmosferę. Kostium też musi współgrać ze scenografią, z muzyką czy dźwiękiem. Nie znoszę bylejakości w kostiumie. Dlatego nie znajduję przyjemności w oglądaniu dziwnych przedstawień, byle jakich… To nie moja estetyka. Jestem po prostu inna. Kocham kolor, kocham strukturę materiału, fasony i chcę, żeby to było jak w orkiestrze symfonicznej, żeby to zagrało. To nie może być przypadkowość. Jak robiłam „Bal w operze”, to też była wojna o drobiazgi. Dla mnie mają znaczenie, dla innych nie.  No i mam muzyczną pamięć. Taką samą do kolorów czy szczegółów. Dzisiaj mogę powiedzieć, jak wyglądał Zygmunt III Waza, którego obraz widziałam w dzieciństwie. To wspólna praca na efekt wstępny i końcowy. Wymaga też poprawek podczas prób, drobnych zmian. To kulisy naszego działania.

Ale po dwudziestu latach projektowania i uszyciu około dwóch tysięcy kostiumów dochodzi się do wprawy. (śmiech). Wyeksploatowałam już parę maszyn, nie naprawiam, bo się nie opłaca, tylko kupuję nową. Jak zobaczę coś interesującego w sensie tkanin, dodatków, gadżetów – zbieram na przyszłość. Zawsze się przydaje, no i jest w czym wybierać, szczególnie w sytuacjach nieprzewidywalnych.

 

A.Cz.: IV Kongres Teatru Polskiego w Chicago obdarował Ciebie nagrodą za kilkunastoletnią działalność związaną ze sceną.

 

M.P.: To duże wyróżnienie i jestem nim ciągle zażenowana. Cała oprawa tego wręczenia była miła, ale pompatyczna, wielka, szokująca.

Jestem skromną osobą, która dzieli się swoimi umiejętnościami i niech tak zostanie.

 

A.Cz.: Plejada kostiumów była jednocześnie opowieścią o Tobie.  To był świetny pomysł, a nagroda w pełni zasłużona. Po raz kolejny gratuluję…

 

M.P.: Bardzo dziękuję. Może masz rację, ale wiesz, jak to jest…

 

A.Cz.: Nie poddajesz się złym nastrojom, uwielbiasz operę, muzykę klasyczną, dobre maniery, nietuzinkowość. Ubierałaś swoją siostrę według własnych projektów. Ciebie ubierała ukochana krawcowa, według Twoich projektów. Miałaś swój styl i on pozostał. Dzisiaj tryskasz radością, energią, spełnieniem…

 

M.P.: No, może codzienność taka tryskająca radością nie jest, to niemożliwe. Czasem naprawdę trudno do lustra się uśmiechać - dopadają nas niedogodności fizyczne i psychiczne. Generalnie rzecz biorąc, jestem zadowolona. Mnie pewne rzeczy nie są potrzebne. Nie muszę jeździć co roku na Dominikanę czy zmieniać samochody na nowsze modele… Nie mam w sobie zazdrości; wprawdzie czasem przemknie przez głowę „dlaczego nie ja?”. Szybko potrafię to sobie wytłumaczyć i sprawa zamknięta.

Jestem osobą spełnioną, mam troje dzieci. Jednym już się drogi poprostowały, innym się nigdy nie skrzywiły… Jest dobrze. Mam wnuki… I nie czuję się głową rodu. Niczego nie narzucam, jak narzucano mnie. Czuję się też spełniona w swoim związku, który nie był filmowo cukierkowy. Z taką osobą jak ja, walczącą całe życie – jestem wojowniczką, nie słodką, grzeczną Marysią – trudno jest wytrzymać.

Wszystko się ułożyło, wyrównało, choć nadal jestem „wojująca”, ale inaczej.

Tym niemniej mój sukces jest też sukcesem Jacka, mojego męża od dziesiątek lat. I za to jestem mu wdzięczna. Nie narzeka na rozgardiasz w domu, często służy za manekin – bo wiesz, nie umiem ubierać kukieł, muszę mieć żywego człowieka. Cierpliwie mnie dokarmia bez uwag „znowu nie ma obiadu”. Daje mi to poczucie bezpieczeństwa i ogromnego komfortu.

 

A.Cz.: Chciałoby się powiedzieć, by inne osoby, zajmujące się od czasu do czasu projektowaniem kostiumów dla chicagowskich prezentacji scenicznych, uczyły się rzetelności od Ciebie. Do zobaczenia niebawem w teatrze.

Maryla 5.jpg
Maryla 2_edited_edited.jpg

Autorzy zdjęć z chicagowskich przedstawień: Kasia Jarosz, Krzysztof Babiracki,  Dariusz Lachowski, Paweł Nocon

bottom of page