top of page

/ KULTURA sztuka / historia

Krótka historia długiej tkaniny i siedmiu obrazów Bractwa świętego Łukasza 

Anna Czerwińska

         Tkanina była długa, dwunastometrowa, a jej szerokość dochodziła niemal do czterech metrów. Powstała w latach trzydziestych ubiegłego stulecia, a jej autorem był malarz, projektant tkanin i późniejszy pedagog, Mieczysław Szymański. Warszawiak. Związany z tym miastem do końca. Również

z Akademią Sztuk Pięknych. Zanim stworzył pracownię tkaniny na ASP, dał się poznać jako znakomitość od pędzla i współtwórca awangardy lat trzydziestych. Już wówczas interesowało go – poza malarstwem - tkactwo i zdecydował się na udział w konkursie na projekt makaty przeznaczonej do polskiego pawilonu światowej wystawy w Paryżu w 1937 roku. To wówczas powstał kolos o wyżej podanych wymiarach. Makatę projektu Mieczysława Szymańskiego wykonano w technice mieszanej kilimu, haftu i aplikacji. Tkały, szyły, haftowały hafciarki pod wymagającym okiem Marii Łomnickiej-Bujakowej.  Gobelin zawieszono w głównej rotundzie pawilonu, ponad przejściem do ogrodu. Przedstawiał cztery sceny otoczone ozdobną bordiurą: król Jan III Sobieski z cesarzem Leopoldem po zwycięstwie pod Wiedniem, król z królową Marysieńką w otoczeniu dam dworu, Anioł Pokoju oraz Alegoria Zwycięstwa. Ta barwna, wielopostaciowa kompozycja wyróżniała się nowatorskim i zaskakującym połączeniem technik

i materiałów - użyciem wełny, jedwabiu, lnu i szychu o różnych grubościach splotów. Szymański konkurs wygrał i tak naprawdę to zdecydowało o jego dalszych poczynaniach

artystyczno-pedagogicznych. Ta sama tkanina, rozcięta na cztery osobne części – sceny, została wykorzystana po raz drugi jako dodatkowa dekoracja polskiego pawilonu na nowojorskiej wystawie w 1939 roku.

         Propozycja udziału Polski w nowojorskiej Wystawie Ṡwiatowej w 1939 roku była wyzwaniem nie do odrzucenia, mimo znikomej ilości czasu na przygotowania. Komisarzem pawilonu polskiego na nowojorskiej ekspozycji został baron Stefan (Stephen) Kyburg de Ropp. Wspólnie z Ministerstwem Spraw Zagranicznych zdecydował o wystroju sali honorowej pawilonu polskiego i zamówieniu siedmiu obrazów przedstawiających sceny z historii Polski. Szukano wykonawców. Zdecydowano się na propozycję Bractwa świętego Łukasza z pracowni profesora Tadeusza Pruszkowskiego przy Akademii Sztuk Pięknych.

        Tematy obrazów wybrała komisja kierowana przez profesora Oskara Haleckiego. Były to:

"Spotkanie Bolesława Chrobrego z Ottonem III u grobu św. Wojciecha (rok 1000)"

"Przyjęcie chrześcijaństwa przez Litwę (rok 1386)"

"Nadanie przywileju jedlneńskiego-krakowskiego (rok 1430)"

"Unia Lubelska (rok 1569)"

"Uchwalenie konfederacji warszawskiej o wolności religijnej (rok 1573)"

"Odsiecz Wiednia (rok 1683)"

"Konstytucja 3 Maja (rok 1791)"

 

Do obrazów dołączono makaty według projektu Mieczysława Szymańskiego, opiewające sukcesy militarne i potęgę Rzeczpospolitej Obojga Narodów za czasów króla Jana III Sobieskiego:

"Alegoria zwycięstwa!"

"Król z cesarzem Leopoldem po zwycięstwie wiedeńskim"

"Król z Marysieńką w otoczeniu dam dworu"

"Anioł"

         Makaty poprawiono, przygotowano do eksponowania. "Łukaszowcy" zaś w Kazimierzu Dolnym, w domu profesora Pruszkowskiego tworzyli obrazy w jednorodnej, dekoracyjnej stylistyce wczesnego renesansu. Dzisiaj one nas zadziwiają, ale wówczas była to „stylizowana awangarda”, która – poprzez inność - nie bardzo odpowiadała przeciętnemu odbiorcy. Siedem dzieł Łukaszowców zaprezentowano w warszawskiej Zachęcie, potem popłynęły na pokładzie m/s Batory do Nowego Jorku i zawisły w sali honorowej (Hall of Honor) polskiego pawilonu.

    A pawilon, zaprojektowany przez Jana Cybulskiego i Jana Galinowskiego, był okazały! 70. tysięcy stóp kwadratowych (21336 metrów kwadratowych) z wieżą

z tarczami z brązu, na których widniały herby polskich regionów administracyjnych. Powierzchnię wystawienniczą zapełniało około 11. tysięcy eksponatów, które przypłynęły razem z obrazami.

        Wystawa Światowa w Nowym Jorku w 1939 roku (nazywana też

The World of Tomorrow, czyli Świat Jutra) była jedną z największych wystaw, przedstawiająca najnowsze wynalazki z całego świata i ich praktyczne wykorzystanie takie jak: telewizja, fotografia barwna czy kolej dużych prędkości (wyeksponowano wówczas włoski pociąg elektryczny ETR 200, który kursował po Włoszech z prędkością 203 km/godzinę oraz amerykańską lokomotywę spalinową E4, jeżdzącą po Stanach Zjednoczonych z niewiele mniejszą prędkością - 186 km/godzinę). Wstęgę otwarcia przeciął prezydent Stanów Zjednoczonych Franklin Roosevelt oraz Albert Einstein. Wystawę otwarto dla zwiedzających 30 kwietnia 1939 roku w 150. rocznicę złożenia przysięgi przez pierwszego prezydenta Stanów Zjednoczonych – Jerzego Waszyngtona.

Po wojennych i finansowych perturbacjach cztery tkaniny Szymańskiego, razem z historycznymi obrazami autorstwa "Łukaszowców", zostały przez komisarza wystawy przekazane do

Le Moine College w Syracuse  (był wykładowcą w tejże uczelni). Od 1958 roku stanowiły część wystroju biblioteki uczelnianej jako  fragment tak zwanej „De Ropp Polish Art Collection”.

Po staraniach rządów polskich, trwających dziesiątki lat, 

i dokładnej analizie dokumentów obrazy „Łukaszowców” i gobeliny Mieczysława Szymańskiego powróciły do Polski. Obecnie prezentowane są w Muzeum Narodowym w Warszawie pod znamiennym tytułem "Łukaszowcy. Wielki powrót." (do 11 listopada 2022), by później, po 83. latach nieobecności w kraju, stać się częścią stałej ekspozycji Muzeum Historycznego, organizowanego na warszawskiej Cytadeli.

Łukaszowcy 1_edited.jpg

Uchwalenie konfederacji warszawskiej o wolności religijnej (rok 1573); Bractwo św. Łukasza / fot.: prywatne

Łukaszowcy 2.jpg

Odsiecz Wiednia (rok 1683); Bractwo św. Łukasza / fot.: prywatne

Wszystkie obrazy Bractwa świętego Łukasza "Łukaszowców" można obejrzeć pod wskazanym adresem internetowym bądź w Muzeum Narodowym w Warszawie:

https://resources.library.lemoyne.edu/arts/de-ropp-polish-art-collection/paintings

pakamera  październik 2022 / 2 (2)

gobeliny 5_edited.jpg
gobeliny 4_edited.jpg
gobeliny 3_edited.jpg
gobeliny 7_edited.jpg

Gobeliny Mieczysława Szymańskiego, wystawione w Muzeum Narodowym w Warszawie / fot.: prywatne

BRACTWO WIĘTEGO ŁUKASZA

Łukaszowcy_edited.jpg

    Bractwo świętego Łukasza, zwane popularnie Łukaszowcami powstało w roku 1925 (działali do wybuchu II wojny światowej). Założyli go studenci (było ich szesnastu; dochodzili do grupy

w różnym czasie) uczestniczący w pierwszym plenerze

w Kazimierzu Dolnym. Artyści-malarze nawiązywali do wzorów malarstwa z XVI i XVII wieku, tworząc kompozycje historyczne, sceny rodzajowe i biblijne, pejzaże, portrety.

W lutym 1928 roku w „Zachęcie” otwarto pierwszą wystawę Łukaszowców, wzbudzając ogromne zainteresowanie

i absolutnie skrajne reakcje. Na zdjęciu grupa artystyczna "Łukaszowcy" na wystawie w Zachęcie przed odpłynięciem obrazów do Nowego Jorku.

STEFAN KYBURG DE ROPP (1893-1983)

    Był Łotyszem (z Rygi), choć ze szwajcarskiego domu Kyburg, (stąd tytuł barona). Wykształcił się w Petersburgu, pracował jako dziennikarz, był też biznesmenem, wysłannikiem międzynarodowym.

    Po I wojnie światowej osiadł na stałe w Polsce i został zatrudniony na Międzynarodowych Targach Poznańskich. Późniejsza nominacja na dyrektora Targów i jego kariera w innych, mniejszych wystawach handlowych zaowocowała wyborem przez rząd polski w 1938 roku na zorganizowanie i poprowadzenie polskiej ekspozycji na nowojorskiej Wystawie Światowej w 1939 roku.

    Pierwszy rok Wystawy trwał od maja do października. Po wybuchu II wojny światowej udział Polski w nowojorskiej ekspozycji został poważnie zagrożony. De Ropp wrócił do Polski (pogrzeb wuja, narodziny córki), jednak na początku zimy 1940 roku postanowił uciec z rodziną do Nowego Jorku, co po wielu trudnościach

i z pomocą przyjaciół we Włoszech, udało się zrealizować.

    Udział Polski w Wystawie nowojorskiej był nadal zagrożony. Oczekiwano, iż de Ropp podejmie decyzję zamknięcia polskiego pawilonu. Tak się nie stało.

Zbierał pieniądze na przedłużenie ekspozycji, spłacenie długów

i późniejszą dystrybucję eksponatów, a było ich w sumie około jedenastu tysięcy. Warto dodać, iż nie pobierał swojej pensji.  Dzięki pomysłowości barona Stefana de Roppa Pawilon Polski pozostawał w pełni sprawny przez sezony targowe w latach 1939-1940. 

Na więcej nie starczyło funduszy.

    Po wojnie de Ropp założył Polskie Centrum Informacyjne, aby rozpowszechniać wiadomości o sytuacji wśród polskich władz na emigracji i polskich emigrantów w Stanach Zjednoczonych. Kontynuował także prace nad zwrotem eksponatów – wypożyczone starał się oddać właścicielom, zaś eksponaty należące do Komisji usiłował spieniężyć, by uzyskać fundusze na zwrot wypożyczonych. Skomplikowane to, ale jakże musiało to być trudne zadanie

w czasie wojny i tuż po niej.  

   Za jego sprawą polskie gobeliny i obrazy Łukaszowców zostały zdeponowane w jezuickim kolegium Le Moyne w Syracuse, gdzie de Ropp był wykładowcą. Stanowiły wystrój uczelnianej biblioteki.

film-wystawa_edited.jpg
Co gra, to obyczaj

/ KULTURA   społeczeństwo

  grudzień 2022 / 4 (4)

co gra, to obyczaj...

DANE CHYŁA

Piłka nożna – pierwsza pasja chłopców, weekendowa rozrywka pantoflarzy, najpopularniejszy sport na ziemi. Dla niektórych królowa wszystkich dyscyplin, dla innych zaś „głupia gra”, w której 22 facetów z językami na wierzchu biega za łaciatą piłką.

co kraj to gra.webp
guillaume-de-germain.webp

Dla jednych X, dla drugich Y. Kontrowersje można mnożyć. Co takiego robi z człowiekiem, że ten jest w stanie dla niej wstrzymać oddech przed 

 telewizorem? Żeby to zrozumieć, trzeba tak naprawdę wstać z kanapy i samemu wybrać się na stadion. Do dziś pamiętam swój pierwszy mecz na żywo: Polska kontra Irlandia. Zupełnie inne doświadczenie. Przez telewizor nie byłem w stanie zobaczyć tego, jak tworzy się przedmeczowa atmosfera: nie widziałem śpiewających kibiców, nie słyszałem odgłosów trąbek, nie szedłem ramię w ramię

z podpitymi fanami.

Fot. Guillaume de Germain

A kiedy wybrzmiewa pierwszy gwizdek, kibicujesz albo zamykasz buzię i nie jesteś w stanie oderwać wzroku od murawy. Do tego stopnia, że gdy czujesz głód, pragnienie, potrzebę załatwienia się, jesteś gotów torturować własne ciało do zakończenia pierwszej połowy. Taka jest właśnie piłka nożna – jesteś jej totalnie podporządkowany, zmusza cię do przekraczania własnych granic wytrzymałości, oferując w zamian całą gamę emocji: radość, smutek, zaskoczenie, niepokój, gniew, ciekawość. Nie ma mowy jednak, żebyś choć przez chwilę poczuł wstręt.


Moja lojalność wobec piłki z czasem została wystawiona na próbę. Jako nastolatek zacząłem interesować się innymi dyscyplinami,

w tym amerykańskimi, które przez swoją odmienną naturę bywają dla Europejczyków trudno przyswajalne. Jedną z nich był baseball – czyli amerykańska wersja palanta. Dla nas gra z cyklu: słyszałem, ale nie oglądam.

Ja za to wkręciłem się na maksa. Do tego stopnia, że zdarzało mi się zarywać nocki, aby do samego końca śledzić wynik spotkań. Dość szybko też pojawiła się pokusa obejrzenia meczu baseballu na żywo i przeżycia nowych, nieznanych dotąd wrażeń. I tak  wylądowałem na lotnisku JFK, by dzień później pójść na mecz „Jankesów” z „Czerwonymi Skarpetkami”. Moja ekscytacja sięgała zenitu. Nowy Jork, baseball i słynny Yankee Stadium. Gratka dla takiego fana jak ja.

chanan-greenblatt.webp

Fot. Chanan Greenblatt

W drodze na stadion zauważyłem jednak, że coś jest nie tak. Kibice nie zachowywali się „tak jak powinni”: zero okrzyków bojowych, żadnych przyśpiewek, machania szalikami, dmuchania

w trąbki czy w znane z MŚ w RPA wuwuzele. Nie zauważyłem też, aby jakaś grupka osób zataczała się pijana przed bramkami wejściowymi; w Polsce

i Anglii zdarzało się to często, choć rzecz jasna nie stanowiło żadnej normy kulturowej wśród fanów. Tutaj jednakże trudno było nawet o odosobniony przypadek pijaństwa. Pomyślałem: co jest grane?

Wszyscy zachowywali się strasznie spokojnie i tak bardzo grzecznie, że przez chwilę zwątpiłem w to, że mam w ręku wejściówkę na wielkie derby, najbardziej prestiżowe starcie między dwoma największymi rywalami tej dyscypliny. Wyglądało to tak, jakbym zmierzał na lokalny festiwal smaków,

a nie miejsce kultu amerykańskich gladiatorów. Czułem niemałe zaskoczenie.

Uznałem jednak, że nie warto przejmować się nieudanym wstępem, bo skoro duch sportowej rywalizacji nie wstąpił w nikogo przed obiektem, to dojdzie do tego w środku, gdy wszyscy zebrani usiądą już na swoich miejscach i powoli, jeden za drugim zaczną przesiąkać jego mocą. Może takie są bejsbolowe zwyczaje.

Gdy znalazłem się już wewnątrz obiektu, zrozumiałem, że właściwie nic nie wiem o tej grze. Wbrew oczekiwaniom, ponad 40 tys. osób ubranych w biało-niebieskie pasiaste koszulki i czapki ze słynnym logiem „NY” przybyło do świątyni baseballu urządzić sobie… piknik.

To nie żart. Co druga osoba, którą mijałem, miała w ręce hot doga lub piwo. Ludzie przynosili na swoje miejsca ogromne kubełki frytek, popcornu lub skrzydełek (niektórzy dobierali do kompletu czteropaki z litrowymi Pepsi, albo pokaźną porcję lodów) i brudzili bezwstydnie w nich ręce. Jeśli ktoś miał ochotę na dokładkę, nie czekał, jak w piłce, do następnej przerwy, tylko od razu udawał się do punktu gastro. Mega-obżarstwo i totalny brak powściągliwości. Masowej uczcie towarzyszyły salwy śmiechu, radosne pogaduszki o błahostkach, bujanie się w rytm przedmeczowej muzyki. Muzyki popularnej, współczesnych hitów, a nie klubowego hymnu. W rzędzie przede mną dwójka mężczyzn w średnim wieku rozmawiała na temat cen ubezpieczeń samochodów,

a nastolatka dwa siedzenia dalej przez większość czasu gapiła się na telefon, by

w połowie meczu zerwać się z miejsca

i zatańczyć w rytm puszczonej muzyki.

kyle-desantis_edited.jpg

Fot. Kale Desantis

Byłem zdumiony. Nie myślałem, że stadion sportowy może służyć jako przestrzeń do pożerania fast-foodów, pogawędek o życiu, śpiewania przebojów, tańca; zabawy zupełnie niezwiązanej ze sportem. Czy kogoś w ogóle obchodziło to, co się działo na boisku? Nie wiem.

Mam pewność co do jednego. Baseball

w odróżnieniu od piłki nożnej pozwala ci decydować, jak chcesz spędzić podczas meczu czas. A możesz robić, co tylko chcesz,

w dodatku bez poczucia skrępowania czy obawy przed ominięciem „zagrania roku”. Skąd taki komfort? Sympatycy widocznie uważają, że baseball jest dla ciebie, a nie ty dla baseballu.

 

A co w sytuacji, gdy tak jak podczas meczu piłki, chcesz poświęcić mu całą swoją uwagę? Cóż, ja spróbowałem. Skończyło się źle:

w połowie spotkania nie wytrzymałem tempa i… zasnąłem.                             (Pismo prywatne)

jose-morales_edited.jpg

Fot. Jose Morales

bottom of page